Śląski ZPN

50 lat temu w Rzymie Górnik Zabrze rozpoczął emocjonujący marsz do finału Pucharu Europy Zdobywców Pucharów

1/04/2020 16:33

Dzisiaj mija pół wieku od początku najbardziej pamiętnego trójmeczu w historii polskiej piłki nożnej. Górnik Zabrze w półfinale Pucharu Europy Zdobywców Pucharów rozpoczął remisowe boje z AS Roma.


1 kwietnia 1970 roku - i nie był to wcale żart Prima Aprilisowy - bułgarski sędzia Beczirow, w obecności 80 tysięcy widzów na trybunach Stadio Olimpico, dał sygnał do wyjścia na murawę, na którą wybiegli: Hubert Kostka - Rainer Kuchta, Stanisław Oślizło, Jerzy Gorgoń, Henryk Latocha - Alfred Olek, Erwin Wilczek, Alojzy Deja, Zygfryd Szołtysik - Włodzimierz Lubański i Jan Banaś. Trener Michał Matyas bardzo dobrze dobrał taktykę i choć Włosi uznawani byli za mistrzów obrony, a słynny szkoleniowiec Helenio Herrera określany był mianem "maga catenaccio", zabrzanie szybko zdobyli bramkę. Ataki raz za razem sunęły na bramkę, w której stał Alberto Ginulfi. Golkiper na początku miał szczęście, bo piłka po strzale Włodzimierza Lubańskiego trafiła w poprzeczkę, ale w 28 minucie nic go już nie uratowało.

- To była nasza wytrenowana akcja, którą rozgrywaliśmy z "zamkniętymi oczami" - wspomina Jan Banaś, który w ćwierćfinałowych meczach z Lewskim Sofia strzelał gole zarówno w stolicy Bułgarii jak i w rewanżu na Stadionie Śląskim. - Erwin Wilczek zagrał do Włodka Lubańskiego, który lewą stroną boiska dobiegł do linii końcowej o dograł piłkę przed bramkę, a ja nabiegając na krótki słupek tylko przystawiłem nogę. To był efekt naszej mądrej gry, którą kontynuowaliśmy do końca pierwszej połowy. Na znakomitej murawie, przy dobrej pogodzie i podbudowani dopingiem naszych kibiców oraz Włochów, którzy też potrafili docenić nasze umiejętności, czuliśmy się bardzo pewni.

Po przerwie rzymianie ruszyli do ataku i szybko doprowadzili do remisu. W 53 minucie sędzia przyznał gospodarzom rzut wolny, a gdy zabrzanie protestowali, obrońcy Górnika trochę zaspali. Elvio Salvori znalazł się z piłką w polu karnym i obok wybiegającego Kostki posłał futbolówkę do siatki. Od tego momentu do końca meczu zespół AS Roma była stroną atakującą, ale świetna postawa stoperów Górnika, którzy niezawodnie rozbijali wszelkie akcje zaczepne przeciwnika, stała się fundamentem sukcesu. W środkowej linii podobali się także pracowici Alfred Olek i Alojzy Deja, a z przodu Jan Banaś i Włodzimierz Lubański umiejętnie absorbowali obrońców Romy i jako zespół zabrzanie zasłużyli na gratulacje za wywalczony remis 1:1.

- Byliśmy bardzo zadowoleni - dodaje Jan Banaś, na zdjęciu z Henrykiem Latochą. - Wracaliśmy do domu ze świadomością, że u nas do awansu wystarczy nam bezbramkowy remis. Nikt wtedy nie myślał, że po remisie 1:1 i dogrywce także zakończonej remisem 1:1 na Stadionie Śląskim przyjdzie jeszcze trzeci remis 1:1 w dodatkowym meczu w Strasburgu, a po bezbramkowej dogrywce losowanie. Jeszcze dzisiaj jak o tym opowiadam to czuję ciarki na plecach. Co prawda z racji stanu epidemii nie możemy się spotkać, ale na szczęście są telefony więc z w rozmowach z kolegami, którzy grali w tych meczach, a także z kibicami i dziennikarzami, ostatnio wracam do tamtych meczów co chwila. Wiem, że władze Górnika oraz Zabrza przygotowywały z okazji naszej gry w finale Pucharu Europy Zdobywców Pucharów specjalną fetę, ale trzeba ją przełożyć. Jednak te wspomnienia sprzed pół wieku na pewno jeszcze odżyją, choć pewnie z lekkim poślizgiem. Byliśmy wtedy naprawdę czołowym europejskim zespołem. Udowadnialiśmy to na boisku i z tą świadomością także dzisiaj łatwiej się stawia czoła codziennym problemom.