Śląski ZPN

Henryk Lazar wprowadził LKS Wojnowice w nowe 100-lecie

25/10/2020 11:22

Prezes LKS Wojnowice Henryk Lazar ze swoim klubem związany jest od najmłodszych lat.


- Jestem z Wojnowic – mówi Henryk Lazar. - Tu się wychowałem i tu w wieku 11 lat przychodziłem na boisko, a ponieważ u nas nie było drużyny to grałem za miedzą w Bojanowie, ale gdy już u nas była drużyna, w której mogłem występować to od juniorów byłem już w swoim klubie i grałem w piłkę do 37 roku życia, a teraz mam 52 lata. Jeszcze jako zawodnik zostałem działaczem i mogę powiedzieć, że mam już ponad 20-letni staż. 16 lat temu pierwszy raz zostałem prezesem na 4 sezony, a od 2018 roku znowu stanąłem na czele zarządu choć nie mam lekko, bo pracuję za granicą i do domu przyjeżdżam co dwa tygodnie, albo co tydzień – zależy jak się uda. Ale na szczęście mam w zarządzie takich współpracowników, że nie jestem zostawiony sam i ciągniemy wspólnymi siłami nasz klub.

- Ile macie drużyn?

- Na razie mamy dwie drużyny zgłoszone do rozgrywek. W klasie C grają seniorzy, których prowadzi Paweł Zwierzyna, a dzieci, trenowane przez członka zarządu Arnolda Matuszka, grając w młodzikach. Obaj zajmują się także trenowaniem młodszych dzieci. Mieliśmy w planie zgłosić od jesieni kolejny zespół dzieci, ale nie wyszło z rocznikami. Mam nadzieję, że wiosną uda się już zgłosić drużynę żaczków.

- Ilu wasz klub zrzesza zawodników?

- 19 seniorów i 25 dzieci, a wszystkich członków klubu mamy około 80, co jak na wioskę liczącą około 750 mieszkańców nie jest złym wynikiem, ale na nadmiar rąk ludzi chętnych do działalności na pewno nie narzekamy, bo cały czas w klubie i przy wszystkich naszych akcjach są ci sami ludzie.

- Kto jest piłkarską wizytówką w stuletniej historii LKS Wojnowice?

- Na pewno największy szacunek jest do Jacka Trzeciaka. Tu mieszka i na naszym boisku stawiał pierwsze piłkarskie kroki, biegając  między nami, ale szybko został „wyłowiony” i wypłynął na piłkarskie boiska, grając w ekstraklasie, a później zostając trenerem i prowadząc drużyny na szczeblu centralnym. Mamy nawet w klubie pożółkłe już zdjęcie, na którym jest na naszym boisku.

- Czego życzycie sobie na progu nowego 100-lecia?

- Bazujemy na tym co mamy i cieszymy się z tego, że mamy swój klub. Przed sezonem powiedziałem zawodnikom, że gramy dla przyjemności. Co się uda ugrać będzie naszym sukcesem. Nie nastawiamy się na siłę na sukces. Cieszymy się, że żony są z nami, puszczają zawodników na mecz, a nawet przychodzą na mecze i kibicują, bo dzięki temu jest fajna atmosfera. Po porażce, wiadomo jest nam smutno, ale nie robimy z tego powodu tragedii i nie szukamy winnych tylko jako zespół bierzemy to na siebie, a gdy wygrywamy to wszyscy się cieszymy. Hasło: jeden za wszystkich, wszyscy za jednego jest naszym mottem. O żadnym awansie nie myślimy. Naszym celem jest utrzymanie drużyny, jak najmniej kontuzji i jak najwięcej radości, którą daje piłka.

- Który mecz wspomina pan najmilej?

- U nas nie ma „świętych wojen”. Każdy mecz traktujemy tak samo, jako okazje do radosnego spotkania, ale w tym sezonie był taki jeden mecz, który szczególnie zapadł mi w pamięci. W trzeciej kolejce przyjechał do nas LKS Cyprzanów. Gdy zobaczyliśmy 18 ludzi w zespole rywala i porównaliśmy to z naszym składem, w którym były akurat duże braki kadrowe, to myśleliśmy, że niewiele ugramy. Okazało się jednak, że nasi rezerwowi, którzy zastąpili podstawowych piłkarzy zdali egzamin na piątkę. Wygraliśmy 5:1, po bardzo fajnym meczu. Paweł Rostek strzelił gola w pierwszej połowie, a chociaż przeciwnicy zaraz po przerwie wyrównali to Damian Kleta błyskawicznie odpowiedział naszym golem, a w końcówce Paweł Zwierzyna, Piotrek Lazar i Tomek Marcinek w doliczonym czasie gry przypieczętowali nasze zwycięstwo. Natomiast z meczów nie o punkty na pewno najbardziej utkwił mi w pamięci sparing z Grzegorzowicami. Ponieważ nasz wiceprezes Mateusz Wolnik, a zarazem nasz kapitan i najlepszy strzelec, zachorował na białaczkę, zawodnicy wykonali taki duży baner z napisem „Gramy dla Ciebie Mateusz” i przed meczem wyszli z nim na boisko i zrobili zdjęcie, które obiegło prasę lokalną i trafiło też do PZPN na Łączy nas piłka. Wzruszyło nas to, że pojawił się natychmiast odzew i Mateusz, który mówił, że miał łzy w oczach gdy się dowiedział o tym będąc w szpitalu, też zyskał pomoc. Mamy nadzieję, że jest już dobrze, bo Mateusz przychodzi już na nasze mecze i kibicuje ciesząc się z tej sportowej jedności. I to jest nasz cel na następne 100 lat – bądźmy razem i działajmy wspólnie dla siebie i tych, którzy przyjdą po nas.