Działacze

Józef Grząba

22/09/2017 22:23

Prezes Podokręgu Sosnowiec Józef Grząba jest sosnowiczaninem z krwi i kości.


- Urodzonym na Pogoni – uzupełnia prezes Podokręgu Sosnowiec. – Mając 10 lat zgłosiłem się na konsultacje prowadzone na boisku przy ulicy Miereckiego. Pamiętam, że przyszło około 250 dzieci, a trenerzy  świętej pamięci Witek Zalewski, u którego wiele lat później robiłem kurs trenerski i Józef Kopeć prowadzili selekcję. Znalazłem się w grupie 25 osób, które zostały wybrane i byłem bardzo szczęśliwy. Jako dziecko zafascynowane piłką nożną i meczami Stali, bo pod takim szyldem wówczas grała sosnowiecka drużyna, marzyłem o tym, żeby zostać zawodnikiem tego klubu. Od najmłodszych lat chodziłem z tatą, który zginał na kopalni gdy miałem 12 lat, na wszystkie mecze i pamiętam nawet, choć miałem wtedy 3 latka, mecz z 1955 roku, kiedy w debiutanckim sezonie w ekstraklasie nasza drużyna zdobyła wicemistrzostwo Polski. Graliśmy z Legią i po golu Uznańskiego przez kilkanaście minut byliśmy mistrzem Polski. Po golu Brychcego spotkanie zakończyło się jednak remisem 1:1. Tytuł uciekł nam wtedy sprzed nosa i pojechał do Warszawy.

- Jak potoczyły się pana piłkarskie losy?

- Jako 10-latek zacząłem grać w trampkarzach, a później byłem juniorem. Ale w Zagłębiu były wtedy cztery grupy juniorskie. Ja byłem w trzeciej, a najlepsi trenowali w pierwszej. Z mojego rocznika był też Jurek Lula, który już jako junior trenował z pierwszym zespołem. Później do kadry z moich rówieśników przebili się jeszcze bramkarz Jurek Wtorek i Kaziu Rejdak. Ja nie poszedłem ich drogą, bo gdy byłem w szkole średniej, a dostałem się do Technikum Energetycznego, piłkarskie treningi zawiesiłem na pięć lat. Nauka była wtedy na pierwszym planie, a po drugie w tej szkole stawiano na inne dyscypliny. Sportem wiodącym była siatkówka. Zacząłem więc uprawiać różne konkurencje pod okiem świętej pamięci Tadeusza Baryły. Grając głównie w siatkówkę zostałem mistrzem Sosnowca w biathlonie i biegach na nartach, startowałem w zawodach lekkoatletycznych, zająłem trzecie miejsce na Śląsku w biegach przełajowych, wystąpiłem w mistrzostwach Polski w jeździe szybkiej na lodzie w Szklarskiej Porębie, zajmując 13 miejsce oraz reprezentowałem szkołę w rozgrywkach koszykarskich. Na siatkarskim parkiecie miałem okazję trenować razem z Krzyśkiem Kasprzykiem, który 40 lat temu sięgnął po Puchar Europy w Płomieniu Milowice. Ja natomiast występowałem w Górniku Piaski w III lidze, gdzie grali też znani później w siatkarskim środowisku reprezentant Leszek Molenda czy bardziej słynni jako trenerzy Marek Kisiel i Andrzej Urbański.

- W jaki sposób wrócił pan znowu na piłkarskie boiska?

- Dzięki AKS Górnik Niwka, ale trafiłem do tego klubu jako… siatkarz. Po rozpoczęciu studiów przeszedłem do II-ligowego zespołu, w którym u trenera Grzegorza Pietrzyka rozegraliśmy u nas nawet sparing z Resovią, przed jej wyjazdem na finał Pucharu Europy. Ta moja siatkarska przygoda w Niwce była jednak krótka, bo po zakończeniu sezonu, w okresie roztrenowania piłkarze i siatkarze rozegrali mecz towarzyski, po którym trener piłkarzy Kazimierz Schmidt zaproponował mi grę w jego zespole. Zgodziłem się i po dwóch treningach zadebiutowałem w pucharowym meczu z Wartą w Zawierciu i w wygranym 2:0 meczu strzeliłem dwa gole. Tak się zaczęła moja piłkarska przygoda, bo po tym występie, zostając w tym samy klubie zmieniłem… szatnię.

- Jak długo grał pan w AKS Górnika Niwka?

- Kilkanaście lat. Ten klub stał się moim drugim domem. Miałem przyjemność grać w nim ze znakomitymi zawodnikami: reprezentantami Polski Jerzym Wilimem, Władkiem Gzelem i Zbyszkiem Mikołajowem, który od 16 roku życia, opiekując się niewidomą mamą, odrzucał propozycje wielkich klubów z Legią na czele, bo chciał być w rodzinnym domu. Według mnie był to najlepszy piłkarz z jakim spotkałem się na boisku. Potrafił wszystko. Znakomicie grał głową, strzelał prawa i lewą nogą. Uderzenie miał tak mocne, że zawodnicy rywali nie chcieli stawać w murze, bo się bali. Gdy awansowaliśmy do II ligi to graliśmy systemem 4-3-3 i w tej trójce napastników Mikołajów-Hamerlik-Grząba strzelaliśmy ponad 50 bramek w sezonie. A w sezonie 1983/1984, w którym awansowaliśmy do II ligi mieliśmy na koncie 64 gole. Ponadto miałem przyjemność grać z takimi zawodnikami jak: Pytel, Wojtyłko, Miedziński, Pałac, Adamczyk, bo wtedy był taki model współpracy między klubami, że jak ktoś się nie mieścił w Zagłębiu to szedł do Niwki, a jak się wyróżniał w Niwce przechodził do Zagłębia.

- Które spotkanie utkwiło panu najbardziej w pamięci?

- Ostatnio wpadł mi do ręki wywiad z wielkim piłkarzem Jasiem Furtokiem, moim przyjacielem, a zarazem rywalem z boiska. Wspominał on drogę jego GKS Katowice, kroczącego po Puchar Polski w 1986 roku i powiedział, że najtrudniejszym rywalem był w 1/16 AKS Niwka. Graliśmy wtedy w III lidze, ale zagraliśmy koncertowo i naszpikowana gwiazdami Gieksa miała problemy. Miło wspominam też spotkania… niepiłkarskie. Wielkim fanem naszej drużyny była światowej sławy skrzypaczka Wanda Wiłkomirska, która z każdego zakątka świata wysyłał pocztówki na adres klubu i traktowała nas jako najlepszy zespół na świecie. Miałem okazję spotkać się z nią kilka razy i wyjaśniła mi jak to się stało, że zakochała się w Niwce. Otóż, będąc w Australii dostała od znajomych gazetę Sport i trafiła w nim na artykuł o problemach Niwki. Tak ją to poruszyło, że po powrocie do kraju odnalazła nasz adres i skontaktowała się z nami. Wtedy dyrektor sponsorującej nas kopalni Niwka-Modrzejów Leopold Litwa zaprosił ją do nas. Gdy wracała z kolejnego tournee wylądowała więc na lotnisku Pyrzowice skąd dyrektorską czarną wołgą przyjechała na kopalnię i zorientowała się, że… nie zabrała skrzypiec. Natychmiast kierowca ruszył wiec na lotnisko i bezcenny instrument, szczęśliwie się odnalazł.

- Kiedy zakończył pan boiskowe występy?

- Grałem do 37 roku życia godząc występy na boisku z nauką. Najpierw studiowałem na Politechnice Gliwickiej, ale zajęcia miałem w Dąbrowie Górniczej gdzie była filia kierunku eksploatacja złóż. Odkładałem obronę pracy, bo dyrektor Litwa czekał i chciał mnie zrobić sztygarem, tak jak Kazia Rejdaka, z którym razem studiowaliśmy, a który górniczym szlakiem poszedł wysoko aż do funkcji dyrektora KWK Śląsk. Ja jednak, pamiętając o śmierci taty, nie chciałem wiązać się z pracą na kopalni. Zacząłem wiec kształcić się na AWF, żeby pozostać przy piłce nożnej. W 1981 roku ukończyłem kurs instruktorski, a następnie zdobyłem dyplom trenera II klasy i jeszcze będąc zawodnikiem szkoliłem młodzież. Natomiast p po zakończeniu gry zostałem kierownikiem drużyny za kadencji trenera Jerzego Miedzińskiego i Jerzego Wilima, którzy w 1984 roku wprowadzili AKS Niwka do II ligi. Później byłem trenerem koordynatorem w Podokręgu Sosnowiec, członkiem zarządu, członkiem prezydium, a w klubie byłem wiceprezesem i trenerem. Te funkcje pozwoliły mi związać życie ze sportem.

- Jak został pan prezesem Podokręgu Sosnowiec?

- Na piłkarskiej drodze spotkałem wielkich pasjonatów piłki nożnej Maurycego Wieczorka i Irenę Półtorak, tworzących kobiecą piłkę w naszym kraju. Ta współpraca zakończyła się nominacją i wyborem na stanowiska prezesa Podokręgu Sosnowiec w 2004 roku. Kiedy jednak Maurycy Wieczorek zaproponował mi tę funkcję to się długo wahałem, ale były prezes podokręgu i członek prezydium PZPN przekonał mnie. Dlatego wystartowałem i do dzisiaj działam, udzielając się także w Śląskim Związku Piłki Nożnej i w Komisji Piłki Kobiecej PZPN już trzecią kadencję.

- Jaki jest pana największy sportowy sukces?

- Miałem okazję być, uczestniczyć i przeżywać wielką radość ze zdobycia mistrzostwa Europy juniorek U17 w 2013 roku. Pojechałem na szwajcarski turniej „awaryjnie”, bo rozchorowała się świętej pamięci Irena Półtorak i jako jej bliski współpracownik, ponieważ towarzyszyłem jej przy organizacji wielu imprez, na propozycję trenera Zbigniewa Witkowskiego odpowiedziałem, że pomogę. Zrobiłem to dla pani Ireny Półtorak i poświęciłem się tej drużynie, która przeszła przez eliminacje, wygrała turniej półfinałowy oraz zwycięsko przeszła przez finał.

- Jakie są pana plany na najbliższe lata działania w Podokręgu Sosnowiec?

- Plany związane są głównie z rozgrywkami młodzieżowymi, które mocno się rozwijają. Im niżej schodzimy tym więcej mamy drużyn – nawet skrzatów, które bawią się piłką, rozgrywając turnieje nie tylko w Polsce, ale także poza granicami. Latem zorganizowaliśmy turnieje w ramach Ogólnopolskiej Olimpiady Młodzieży, czyli mistrzostwa Polski chłopców U15 i dziewcząt U16. A naszą wizytówką są wicemistrzynie Polski i finalistki Pucharu Polski Czarne Sosnowiec oraz znowu grający w ekstraklasie piłkarze Zagłębia. Dzięki nim piłka nożna w Sosnowcu i w Zagłębiu jest magnesem i dlatego wierzę, że będzie się rozwijać.