Działacze

Grzegorz Morkis

22/09/2017 11:17

W sobotę 7 października 2017 roku padł rekord świata frekwencji na meczu reprezentacji młodzieżowych. Na spotkanie w ramach Turnieju Eliminacyjnego do Mistrzostw Europy U19 Polska – Białoruś na Stadionie Śląskim przyszło prawie 30 tysięcy kibiców! Grzegorz Morkis, który w komitecie organizacyjnym turnieju odpowiedzialny był za dystrybucję wejściówek, z uśmiechem patrzy na liczbę widzów: 29.316.


- Był pan już kiedyś tak zapracowany?

- Debiutowałem w tej roli więc nie mam skali porównawczej - mówi Grzegorz Morkis. - Przed turniejem zadanie wydawało mi się bardzo trudne, bo hasło „Zapełniamy Stadion Śląski” zapowiadało pracę dla kilku, a nawet kilkunastu osób. Zaproponowałem więc, żeby część obowiązków przejęli ludzie pracujący w Okręgowych Związkach Piłki Nożnej w Bielsku-Białej i Częstochowie oraz w dwunastu Podokręgach Śląskiego Związku Piłki Nożnej, a mnie pozostały „tylko” grupowe zamówienia. Wspólnie dokonaliśmy sztuki, z której myślę, że razem będzie dumni, po sobotnim meczu w „Kotle czarownic”. Mieliśmy do dyspozycji 30 tysięcy biletów. Zamówień grupowych, które przeszły przez moje ręce było na ponad 10 tysięcy wejściówek. W trzech podokręgach, czyli katowickim, tyskim i bytomskim w sumie także rozeszło się blisko 10 tysięcy, a w pozostałych podokręgach pojawiło się kilka tysięcy chętnych. Została jeszcze „końcówka” biletów, które w przeddzień meczu wydawaliśmy jeszcze w siedzibie Śląskiego Związku Piłki Nożnej oraz w kasie nr 2 na Stadionie Śląskim, gdzie w sobotę od godziny 8.00 do 12.00 czekały jeszcze ostatnie bilety.

- Cieszy się pan z takiego zainteresowania turniejem?

- Cieszę się takiego zainteresowania w naszym regionie piłką nożną i tym, że Stadion Śląski znowu będzie tętnił piłkarskim życiem.

- Jak zaczęła się pana przygoda z piłką nożną?

- Jeżeli powiem, że od najmłodszych lat to... będzie za mało. Urodziłem się w 1974 roku, tuż po mistrzostwach, w których reprezentacja Polski na niemieckich boiskach zajęła trzecie miejsce. Jak tata mógł mi więc dać na imię? Tak jak miał król strzelców niemieckiego turnieju Grzegorz Lato. W ten sposób „skazał” mnie na miłość do piłki nożnej. Zaczynałem grać jak każde dziecko w Tychach „na placu”. Na moim podwórku nie wyrośli co prawda wybitni piłkarze, ale często graliśmy z Krzysiem Oliwą, megasportowcem, czyli jedynym hokeistą, których wychował się w polskim klubie i zdobył Puchar Stanleya. Później trenowałem w grupach juniorskich w GKS-ie Tychy i Leśniku Kobiór. Byłem też kibicem jeżdżącym za drużyną po całej Polsce. Ale piłka jednak bardziej mnie pociągała... od strony organizacyjnej. Dlatego sam stworzyłem klub.

- Jaki?

- Z drużyny podwórkowej w 1995 roku powstał zespół grający w tyskiej lidze szóstek i wtedy pojawiła się nazwa Rotterdam. Później klub zmieniał co prawda szyld kilka razy, ale działa do dzisiaj jako GKS Futsal Tychy i gra na zapleczu ekstraklasy. Gdy zaczynało się już w Polsce poważne granie w futsal, czyli powstała I liga i kilkuzespołowa II liga, to zgłosiliśmy się do tych rozgrywek. Po paru latach weszliśmy na najwyższy szczebel, na którym 8 lat byłem prezesem i trenerem, utrzymując zespół w futsalowej elicie. Zrezygnowałem z roli szkoleniowca żeby dać drużynie nowy impuls, ale mogę się pochwalić wychowaniem kilku reprezentantów Polski z Michałem Słoniną, idealnym kapitanem Piotrkiem Myszorem, Samuelem Janią, Patrykiem Szachnitowskim, Kamilem Fijołem i Adamem Wolakiem na czele. Mimo niewielkiego budżetu trzymaliśmy poziom. W międzyczasie zostałem też wiceprezesem piłkarskiego klubu GKS Tychy i z mojej kadencji zespół awansował z IV do II ligi, a zbudowana wtedy przeze mnie drużyna, oparta na zawodnikach z Tychów, weszła później na zaplecze ekstraklasy.

- Jak zaczęła się pana działalność w strukturach związku?

- Zaczynałem w Podokręgu Tychy, w którym jestem już czwartą kadencję. Drugą kadencje jestem w Śląskim Związku Piłki Nożnej, w którym zaczynałem jako przewodniczący Wydziału Futsalu, a następnie wszedłem do zarządu oraz drugą kadencję działam w Komisji Futsalu i Piłki Plażowej Polskiego Związku Piłki Nożnej, w którym jestem wiceprzewodniczącym.

- Z czego jest pan najbardziej zadowolony?

- Jako przewodniczący Wydziału Futsalu Śląskiego Związku Piłki Nożnej przez półtora roku tak poukładałem pracę, że – jak to prezes Henryk Kula mówi – staliśmy się najlepszym wydziałem Śląskiego Związku Piłki Nożnej, którego przewodniczącym jest teraz Arek Grzywaczewski, bo mnie „wciągnięto” do zarządu. Natomiast na początku tego roku powierzono mi nowe zadanie „poukładania” Wydziału Piłki Kobiecej i mam nadzieję, że już niedługo też będzie to sztandarowy wydział, bo idziemy dobrą drogą przetartą przez futsalu. W futsalu jeżeli chodzi o szkolenie, kursy, kursokonferencje, rozgrywki seniorskie i młodzieżowe zarówno w regionie jak i na arenie ogólnopolskiej jesteśmy w Polsce numerem 1, po którym długo nie ma nic. Dwie trzecie medali z Młodzieżowych Mistrzostw Polski w minionym sezonie przyjechało na Śląsk. Ktoś powie, że to Rekord zdobył większą część i oczywiście Rekordowi należą się największe brawa, ale są też medaliści z Kamionki Mikołów, Gwiazdy Ruda Śląska, czy GTS Bojszowy. Zadowolony jestem też z tego ilu zawodników uczestniczących w Młodzieżowych Mistrzostwach Polski wchodzi do gry w ekstraklasie i I lidze. W poprzedniej kadencji Polskiego Związku Piłki Nożnej byłem wiceprzewodniczącym odpowiedzialnym za rozgrywki młodzieżowe i taki był mój cel, żeby jak najwięcej drużyn grało w MMP, które z roku na rok się rozrastają. W tym sezonie mamy już 240 drużyn zgłoszonych do rozgrywek, a w 14 zawodników kadry, która wywalczyła niedawno awans do finałów mistrzostw Europy, było 10 zawodników, którzy przeszli przez młodzieżowe mistrzostwa, a teraz grają w drużynie narodowej. To jest miłe dla mnie i dowodzi, że ta nasza praca procentuje.

- Jakie ma pan marzenia?

- Chciałbym zawsze być zdrowym, uśmiechniętym i szczęśliwym człowiekiem, który cieszy się gdy wszyscy dookoła i ci najbliżsi z żoną i dwiema córkami na czele, i ci dalsi mają się dobrze. Nazywam to marzeniem, bo na to człowiek nie ma wpływu. A reszta zależy od ilości włożonej pracy i to się nazywa... cel.