Śląski ZPN

Dyrektor stadionu ArcelorMittal Park liczy na Adriana Trocia

22/03/2023 17:16

Marcin Jaroszewski znany jest w piłkarskim środowisku z kilku stron. Był dziennikarzem prasowym i telewizyjnym oraz prezesem Zagłębia Sosnowiec, a obecnie pełni funkcję dyrektor obiektu, na którym w piątek o godzinie 16.00 reprezentacja Polski U20 zmierzy się z Czechami.


- Dla Stadionu ArcelorMittal Park, jako obiektu, jest to pewnie mecz – mówi Marcin Jaroszewski. - Dla nas jako pracowników wydarzeniem i pierwszym międzynarodowym wyzwaniem, podobnym jeżeli chodzi o zakres obowiązków do meczu otwarcia Zagłębie Sosnowiec – GKS Katowice, bo to też było duże przedsięwzięcie, ale tym razem charakter imprezy jest jednak zupełnie inny. Natomiast dla mieszkańców Sosnowca to będzie event, który szybko zyskał dużą popularność i powodzenie co widać po sprzedawanych biletach. Myślę więc, że wszystko to dla naszej społeczności piłkarskiej i sosnowickiej, i polskiej, jest czymś na co czekamy.

- Z czym kojarzy się panu czeska piłka?

- Z mistrzostwem Europy z 1976 roku. Co prawda miałem wtedy 4 latka więc chyba nie oglądałem finału, w którym Czechosłowacja walczyła z RFN-em, ale pewnie tak jak każdy zapalony kibic wiele razy oglądałem nagranie legendarnego strzału decydującego o tym, że nasi południowi sąsiedzi wywalczyli ten tytuł, co było sensacją, bo walczyli przecież z mistrzami świata. Po 90 minutach było 2:2. Ten rezultat nie zmienił się także w dogrywce więc rozpoczęły się rzuty karne, w których po trzech kolejkach było 3:3, a w czwartej po golu dla Czechosłowacji słynny Uli Hoeness przestrzelił. I wtedy do piłki ustawionej na „wapnie” podbiegł Antonin Panenka i zrobił coś co przeszło do historii piłki nożnej. Podcinką zupełnie zmylił Seppa Maiera, który rzucił się intuicyjnie w róg bramki, a wolno lecąca w powietrzu piłka wpadła w sam środek bramki. Później takie strzały oddawały także największe gwiazdy światowego futbolu, ale Panenka był pierwszy i jego nazwiskiem do dzisiaj nazywa się ten sprytny strzał. Poza tym karnym jednak nic więcej na temat czeskiej piłki powiedzieć nie mogę, a o przegranym 0:1 meczu w polskich mistrzostwach Europy nie ma chyba nawet co wspominać, bo dla nas oznaczał on koniec turnieju, po którym tak wiele sobie obiecywaliśmy, a nie wyszliśmy z grupy.

- Czy fakt, że w kadrze U20 powołanej przez Miłosza Stępińskiego na mecz z Czechami jest dwójka zawodników Zagłębia Sosnowiec podnosi panu tętno?

- Oczywiście w myśl powiedzenia bliższa ciału koszula... Powiem jednak tak. Filip Borowski jest zawodnikiem Lecha Poznań wypożyczonym do Zagłębia. To sympatyczny chłopak, z którym od czasu do czasu mam okazję porozmawiać. To także fajny piłkarz i kibicuję mu. Natomiast w przypadku Adriana Trocia mogę mówić o... sentymencie. Kilka lat temu, kiedy byłem prezesem Zagłębia Sosnowiec razem z Robertem Tomczykiem, dyrektorem Akademii Zagłębia, sprowadzałem wychowanka Varsovii do naszego klubu. Oglądałem jak się rozwija, jak sobie radzi. Wiem, że miał trudny moment, bo po okresie, w którym za trenera Kazimierza Moskala dostawał szansę gry i było widać, że druga drużyna to za mały rozmiar kapelusza dla niego, później coś go jednak „zablokowało”. Na szczęście, gdy trener Dariusz Dudek dał mu okazję debiutu w wyjściowym składzie na meczu z GKS-em Katowice, na otwarcie naszego nowego stadionu, w pełni to wykorzystał i pokazał swój potencjał. Dobry występ zwieńczył zwycięskim golem, ale było też widać ten jego luz i to coś co jako kibice lubimy oglądać u piłkarzy. Naturalnie nadal musi pracować, żeby się rozwijać, ale jest na pewno niekonwencjonalnym zawodnikiem, który w pojedynkę potrafi odwrócić losy meczu i tego mu życzę w piątek w meczu z Czechami. Cieszę się, że tak się mu wiedzie i niech już tej koszulki reprezentacji Polski nie oddaje.