Śląska Piłka - Kopalnia Talentów

Seniorzy

Krzysztof Górecko z zadowoleniem patrzy na tabelę III ligi

14/09/2017 09:12

Po siedmiu kolejkach III-ligowych rozgrywek beniaminek z Tarnowskich Gór ma na koncie 12 punktów za 3 zwycięstwa i 3 remisy. Tylko raz podopieczni Krzysztofa Górecki musieli przełknąć gorycz porażki, więc nic dziwnego, że szkoleniowiec Gwarka jest zadowolony.


- Zakładałem sobie średnią 1,35 punktu na mecz i cieszę się, bo jesteśmy „nad kreską” - mówi 44-letni trener Gwarka. - Z ostatniego remisu z Unią Turza Śląska też jestem w sumie zadowolony. Jechaliśmy na to spotkania ze świadomością, że w czerwcu 2016 roku, właśnie na tym boisku, przegraliśmy w barażach 1:2 i straciliśmy swoją pierwszą szansę na awans do III ligi. Chcieliśmy się więc odkuć, ale po znakomitym początku i golu strzelonym przez Tadka Urbainczyka już w pierwszej minucie oraz po dobrej połowie, w której mieliśmy przewagę, przyszła druga część spotkania. W niej gospodarze dominowali na boisku. Wyszli z szatni tak zdeterminowani, że nas stłamsili i zdobyli dwie bramki. Dlatego po strzale Adriana Sikory, który w końcówce meczu uderzeniem po rzucie rożnym, wykonanym przez Sławka Pacha, doprowadził do remisu, możemy powiedzieć, że wywalczyliśmy punkt.

- Kto był najlepszym zawodnikiem tego meczu?

- W zespole rywali Dawid Hanzel, który strzelił nam dwa gole, napsuł nam najwięcej krwi. Na tym specyficznym boisku w Turzy Śląskiej potrafił wykorzystać swoje warunki fizyczne. Trudno go było przepchnąć, ciężko zatrzymać. Natomiast u nas kolejny raz swoją klasę pokazał 37-letni Sławek Pach. Udowodnił, że jest zawodnikiem, który daje sobie radę w każdych warunkach. Potrafi przytrzymać piłkę, mądrze ją rozegrać. A mnie imponuje swoim podejściem do sportu. Ma naprawdę poważne problemy ze ścięgnem Achillesa. Tak poważne, że co poniedziałek jeździ do Szczecina, bo tam ma zabiegi, po których dwa dni... nie może chodzić z bólu. Ale od czwartku wraca do normalnego treningu i w weekend gra jak profesor. Dzięki niemu, jego zaangażowaniu, charakterowi i poświęceniu dla piłki, którym potrafi zmobilizować cały zespół, tak fajnie się nam patrzy w tabelę. Ale o spokoju nie ma mowy, bo wiemy, że piłka uczy pokory.

- A kto pana uczył... piłki?

- Miałem to szczęście, że kiedy byłem w drugiej klasie szkoły podstawowej na lekcji wuefu pojawił się w Pawłowie trener Sobocik i wybrał kilku chłopców, którzy zaczęli chodzić na treningi Pogoni Zabrze. Na boisko miałem 2,5 kilometra, które codziennie pokonywałem na rowerze albo pieszo. Grał wtedy z nami syn trenera, później znany jako Thomas Sobotzik, bo pod tym nazwiskiem występował w Bundeslidze. A ja po niespełna czterech latach spędzonych w Pogoni przeszedłem do Górnika Zabrze. W naszej klasie sportowej wychowawczynią była olimpijka nieżyjąca już Helena Kerner-Fliśnik, jej mąż Kazimierz był naszym trenerem, a ich syn Jarek moim klasowym kolegą. W Górniku spędziłem osiem lat, czyli do końca nauki w technikum, od trampkarza po juniora i zawodnika rezerw, w których z trenerem Janem Żurkiem awansowaliśmy do III ligi. Grałem wtedy z kolegami z mojego rocznika: Adamem Kompałą, który w Górniku jako 26-latek został królem strzelców, Darkiem Jackiewiczem, który później z Amicą Wronki trzy razy sięgał po Puchar Polski, a z Zagłębiem Lubin zdobył mistrzostwo Polski, czy z Czesiem Wrześniewskim, znanym później głównie z gry w Ruchu Radzionków. Byli też w tym zespole Sławek Wyrzykowski, który doszedł do zaplecza ekstraklasy, Marcin Śmieja rezerwowy bramkarz Borussii Moenchengladbach, czy Sławek Kapciński.

- Jak daleko, a raczej jak wysoko, udało się panu dojść po piłkarskich szczeblach?

- Kariery nie zrobiłem, choć... próbowałem. Z rezerw Górnika, po ukończeniu wieku juniora przeszedłem do Walki Zabrze i grałem w niej cztery lata. Amica Wronki, Olimpia-Lechia Gdańsk i Petrochemia Płock pojawiały się wprawdzie na horyzoncie, ale nie miałem na tyle zdrowia, żeby zostać zawodnikiem ekstraklasy. Przymiarka do gry w Szwajcarii i Niemczech też w sumie niczego nie przyniosły i wtedy trafiłem do GKS Bobrek Karb. Namówił mnie do tego Michał Probierz, u którego mieszkałem próbując się załapać do gry w SV Siegburg. Wróciłem więc do Polski i na 10 lat związałem się z tym bytomskim klubem, w którym zaczynałem jako piłkarz, a jako instruktor niemal 20 lat temu rozpocząłem pracę z trampkarzami, żeby pod koniec sezonu 2002/2003 przejąć seniorów spadających z IV ligi. Po czterech latach prowadzenia drużyny w klasie okręgowej 1 lipca 2007 roku trafiłem do Szombierek Bytom, do których ściągnął mnie świętej pamięci Adam Smutek. Tam wypłynąłem jako szkoleniowiec, bo w ciągu 8 lat pracy, od klasy B, z której wystartowaliśmy, doszliśmy do III ligi.

- Który sezon był dla pana najważniejszy?

- Cały pobyt w Szombierkach był dla mnie wyjątkowy. Przychodziłem jako trener, który nabrał doświadczenia. Prowadząc GKS Bobrek Karb myślałem, że trenując dwa razy dziennie musimy „zrobić” wynik, ale przecież zawodnicy przychodzili na zajęcia po pracy. Poszedłem więc po rozum do głowy i zmieniłem podejście. Rozmawiając z każdym zawodnikiem o naszej współpracy mówię, że jeden dzień w tygodniu będzie wolny, ale w pozostałych dniach musi być na treningu. Dzięki temu mam stuprocentową frekwencję, a gdy zespół trenuje razem to rozwija się i osiąga wyniki. Najlepszy był natomiast drugi sezon w III lidze. Byliśmy skazywani na spadek, a my, mając wąską kadrę, która rozegrała aż 38 spotkań, zajęliśmy 7 miejsce.

- Dlaczego po tym sezonie odszedł pan z Szombierek?

- Żeby zrozumieć jak trudna była to decyzja powiem tylko, że gdy przychodząc do Szombierek rozmawiałem z prezesem Andrzejem Kajzerem nie wiedziałem, że to będzie mój... teść. Życie tak się jednak ułożyło, że poznałem Madzię, z którą mamy 6-letnią Dorotkę i niespełna 3-letnią Agatkę. Klub stał się mi więc szczególnie bliski. Tu współpracowałem z Markiem Kubiszem, Romkiem Cegiełką, Sławkiem Pachem i Markiem Kasprzykiem, który od roli mojego podopiecznego przez asystenta trenera w Szombierkach oraz Gwarku Tarnowskie Góry odszedł do sztabu szkoleniowego Górnika Zabrze i dzisiaj jest w ekipie wicelidera ekstraklasy. Po latach walki z władzami miasta zrezygnowałem jednak dla dobra klubu, któremu po moim odejściu zbudowano boisko ze sztuczną trawą i wyremontowano boczną płytę. Zostawiłem na moim miejscu Radka Osadnika, który ma ambicje i umiejętności, a ja po oświadczeniu o swojej rezygnacji z pracy w Szombierkach nie czekałem długo na nową propozycję. Zadzwonił prezes Gwarka Tarnowskie Góry Marek Porada i po dwóch rozmowach podpisałem 2-letni kontrakt, z zadaniem wprowadzenia zespołu do III ligi. Za pierwszym podejściem się nie udało, ale za drugim osiągnęliśmy cel i podpisaliśmy nowy kontrakt na 2 lata, w których mam budować mocny zespół.

- Jak się panu pracuje w Tarnowskich Górach?

- Wszedłem w inny świat. Z Szombierek gdzie sam musiałem robić wszystko od treningów po rozmowy z prezydentem miasta Damianem Bartylą, przeszedłem do klubu, w którym jest sztab ludzi i każdy wie za co odpowiada. Ja mogę się więc skupić tylko na prowadzeniu pierwszego zespołu, w którym piłkarskie umiejętności Dawida Jarki od razu każdemu rzucają się w oczy. Ale najważniejsze, że tworzymy zespół. Mogę się też zająć swoim rozwojem szkoleniowym, bo choć mam dyplom trenera pierwszej klasy, który gdy go zdobywałem upoważniał do prowadzenia nawet zespół z ekstraklasy, przez zmiany w systemie szkoleniowym, jako trener z licencją UEFA A nie mogę pracować na szczeblu centralnym. Dlatego staram się o przyjęcie na kurs UEFA PRO. Egzamin zdałem już dwa lata temu, ale wtedy zabrakło miejsc. Mam nadzieję, że teraz będę mógł rozpocząć naukę i uzupełnić... dokumenty. To czego się nauczyłem od trenerów Kazimierza Fliśnika, czy Jana Żurka, albo podglądając Andrzeja Iwana, Tomasza Wałdocha i innych piłkarzy Górnika Zabrze, z którymi miałem okazję trenować, a także doświadczenie z lat pracy w roli szkoleniowca już bowiem mam. I staram się je jak najlepiej wykorzystać.