Śląska Piłka - Kopalnia Talentów

Seniorzy

Tomasz Foszmańczyk czeka na mecz z Ruchem Chorzów

20/10/2017 19:31

Tomasz Foszmańczyk od początku tego sezonu walczył z bólem. 22 lipca zagrał 90 minut w pucharowym meczu z Siarką Tarnobrzeg, a 5 sierpnia zaliczył na Bukowej pełny występ w I-ligowej inauguracji i strzelił nawet gola Pogoni Siedlce, wykorzystując rzut karny. - Ale już wtedy grałem na zastrzykach przeciwbólowych, które w następnym meczu już nie wystarczyły. W Legnicy 5 sierpnia wytrzymałem na boisku 64 minuty i zaczęła się męczarnia - mówi pomocnik GKS Katowice.  


- Kiedy pojawił się ból?

- Dzień przed pucharowym meczem w Tarnobrzegu. Myślałem, że to chwilowa dolegliwość i nawet nie przyszło mi do głowy, żebym miał nie zagrać z Siarką. Po nim zacząłem zabiegi, ale dalej trenowałem i zagrałem z Pogonią Siedlce. Ale już wtedy grałem na zastrzykach przeciwbólowych, które w następnym meczu już nie wystarczyły. W Legnicy wytrzymałem na boisku 64 minuty i zaczęła się męczarnia.

- Co się właściwie stało?

- Przesunięty dysk spowodował ucisk na nerwy, które blokowały mi nogi i lędźwie. Po meczu z Miedzią stało się już jasne, że to poważny uraz i zacząłem się leczyć. Odwiedziłem kilku lekarzy i miałem już nawet umówiony termin operacji na 19 września, ale dwa dni wcześniej poszedłem jeszcze raz na wizytę i doktor Adam Pala zrobił mi zastrzyk, po którym zacząłem wracać do zdrowia.

- Od kiedy pan normalnie trenuje?

- Najpierw dzień po dniu cieszyłem się, że ból ustępuje, aż wreszcie mogłem dołączyć do kolegów na boisku. Od dwóch tygodni trenuję już razem z zespołem i tylko na siłownię nie wchodzę tak jak wszyscy. Najważniejsze jednak jest to, że nogi są już sprawne, a głowa też już zapomina o problemach i pozwala normalnie poruszać się po boisku.

- Po kontuzji nie ma ani śladu?

- Ślad pozostał tylko w... świadomości. Przed każdym treningiem solidnie się rozgrzewam, a po zajęciach "wygaszam" organizm. Pamiętam o tym, bo nie chcę drugi raz przechodzić przez te męczarnie.

- Oglądał pan występy GKS Katowice przez te 9 kolejek bez Pana udziału?

- Oglądałem. Byłem na każdym meczu na Bukowej i z wyjątkiem spotkania w Bytowie jeździłem na wyjazdy. Czułem się cały czas częścią zespołu, ale patrzenie z boku było dla mnie katorgą. Chciałem jak najszybciej znowu wybiec na boisko.

- Co pan czuł przed zmianą w sobotnim meczu z Podbeskidziem w Bielsku-Białej?

- Nie będę ukrywał, że pojawiła się adrenalina. Było 1:1. Wchodziłem na boisko żeby wspomóc Petera Szulka w grze defensywnej...

- Czyli nie wykonał pan zadania nakreślonego przez trenera, bo... zainicjował akcję, która w ostatnich sekundach gry przyniosła zwycięskiego gola?

- Widząc, że Andreja Prokić zostaje na naszej połowie pobiegłem do przodu i zagrałem prostopadłą piłkę w pole karne Podbeskidzia, gdzie Adrian Błąd wykazał się skutecznością. To dla trenera kolejny sygnał, że ofensywne granie mam we krwi, ale Piotr Mandrysz wie o tym doskonale.

- Pomoże pan kolegom gonić czołówkę I-ligowej tabeli?

- Zaległy mecz ze Stomilem Olsztyn oglądałem z ławki. Wygraliśmy i z 15 miejsca awansowali na 7 pozycję. Taki jest właśnie urok tej naszej I ligi, że każdy mecz może wywrócić tabelę. Dlategod do środy nie mówiliśmy o meczu z Ruchem, choć kibice już przygotowywali się na niedzielne spotkanie z chorzowianami, bo to będzie w Katowicach piłkarskie święto.

- Dla pana także?

- W GKS Katowice są też inni zawodnicy z przeszłością w Ruchu, bo bronił w nim Sebastian Nowak i grał Grzegorz Goncerz. Owszem, gdy pierwszy raz grałem przeciwko Ruchowi to przypomniałem sobie debiut 17-latka... Teraz mam już jednak 31 lat. Nie czuję się jednak spełniony, albo "wygrany". Dalej chcę się realizować na boisku. To jest moje miejsce i cieszę się, że mamy mecze co trzy dni.

- Myśli pan o awansie do ekstraklasy?

- Chyba każdy piłkarz grający w I lidze o tym myśli. Na pewno I liga jest teraz także ciekawa, ma swoją otoczkę, pokazywana jest w telewizji i grają w niej dobrzy piłkarze, ale jednak ambicją każdego sportowca jest grać jak najwyżej. W Niecieczy na awans musiałem czekać dwa lata, ale doczekałem się i mogę powiedzieć, że rozegrałem swój mecz życia z Piastem Gliwice, strzelając dwa gole i dorzucając asystę. Do pełni szczęścia zabrakło... zwycięstwa, bo przegraliśmy 3:5. Chciałbym więc znowu wywalczyć awans do ekstraklasy i zagrać w niej, strzelając dwa gole w zwycięskim meczu. Po doświadczeniach z poprzedniego sezonu, uważam, że jest to ciągle możliwe, a przykład Górnika Zabrze świadczy, że po wywalczeniu awansu można się nawet stać postrachem ekstraklasy.