Śląska Piłka - Kopalnia Talentów

Seniorzy

Gabriel Nowak

10/11/2017 07:28

Kariera Gabriela Nowaka mogła się potoczyć inaczej gdyby nie kontuzje. Pod koniec 2008 roku spotkał na swojej piłkarskiej drodze trenera Adama Nawałkę, który po przejściu z GKS Katowice do Górnika Zabrze pociągnął za sobą wychowanka Energetyka Rybnik. Po 11 występach w ekstraklasie przyszła jednak seria czterech kontuzji. Nie złamały jednak ambitnego pomocnika, który teraz jako zawodnik Odry Opole walczy o powrót do ekstraklasy.


- W zwycięskim meczu z GKS Tychy strzelił pan jedynego gola. Co się czuje będąc autorem trafienia dającego 3 punkty?

- Radość... która mogłaby być trzy razy większa. Miałem jeszcze dwie okazje i choć główkowałem celnie to jednak bramkarz tyszan zdołał obronić. Najważniejsze jednak, że po trzech meczach bez zwycięstwa znowu zdobyliśmy trzy punkty.

- Komu zadedykował pan tego pierwszego swojego gola w tym sezonie?

- Synowi. Oskar ma półtora roku i gram w ochraniaczach, na których jest jego zdjęcie. Gdybym strzelił kolejnego gola to mógłbym się pochwalić drugim synem, którego... się spodziewamy. Tym razem wybór imienia zostawiłem żonie, która jest moim najwierniejszym kibicem, więc czekam na decyzję Moniki.

- Jak traktuje pan grę na boiskach I ligi?

- Żeby to dobrze wyjaśnić muszę się cofnąć... Ze starszym o dwa lata bratem Andrzejem jako dziecko zacząłem treningi w Energetyku Rybnik, a w wieku 17 lat trafiłem do wchodzącej z okręgówki do IV ligi drużyny seniorów, prowadzonych przez Piotra Piekarczyka. On, jako dyrektor sportowy GKS Katowice, pociągnął mnie do I-ligowego zespołu, w którym zadebiutowałem jako 22-latek. Na stadionie przy ulicy Bukowej spotkałem też Adama Nawałkę, który jesienią 2008 roku przejął katowiczan. Dwa lata później, obecny selekcjoner, zaproponował mi kolejny krok w górę, czyli przejście do Górnika Zabrze, z którym wszedł do ekstraklasy. Zadebiutowałem w niej wchodząc na boisko w meczu z Cracovią, a chwilę po mnie wszedł Michał Pazdan. Wiosną 2011 roku zagrałem w ekstraklasie 11 razy. Byłem dumny za każdym razem gdy stawałem na boisku i czasem zastanawiałem się czy to nie jest sen, ale później zaczęły się problemy z kolanami. Cztery razy zerwałem więzadła. Co się wyleczyłem to znowu musiałem się poddawać operacji. Straciłem prawie dwa lata na leczenie oraz rehabilitację. Dlatego teraz tak bardzo się cieszę z każdego występu i każdej bramki. Mówię sobie, że każde spotkanie, na które wychodzę jest moim meczem życia. Może byłoby nim wejście do gry po drugiej operacji, bo debiutując w Rozwoju Katowice w II lidze u trenera Mirosława Smyły, potrzebowałem 10 sekund, żeby po zameldowaniu się na boisku w 83 minucie gry strzelić gola. Byłoby gdyby nie następna operacja.

- Miał pan momenty zwątpienia?

- Tak, ale poradziłem sobie z nimi, bo optymizm zaszczepił we mnie trener Adam Nawałka, który także nauczył mnie ciężko pracować. Dlatego cieszę się, że mam już na swoim piłkarskim  liczniku 11 występów w ekstraklasie i marzę o następnych. Gdy byłem dzieckiem podziwiałem grę Gabriela Batistuty, przede wszystkim utożsamiając się z nim z racji... imienia. Kiedy zagrałem w ekstraklasie miałem 24 lata i myślałem o kolejnych szczeblach, ale przez problemy zdrowotne musiałem się cofnąć i od II-ligi zaczynać powrót, choć po zakończeniu kontraktu w Górniku Zabrze w 2014 roku pół roku byłem bez klubu. Wtedy wróciłem do Rybnika, a po dwóch latach, skorzystałem z oferty Odry Opole, która atakowała I ligę. Trochę z rozdartym sercem zostawiałem drużynę Piotra Piekarczyka, ale w zespole Jana Furlepy szybko się odnalazłem. W 14 meczach w rundzie wiosennej strzeliłem 5 goli i miałem nadzieję, że będę kontynuował dobrą passę po awansie.

- Był pan zawiedziony gdy trener Mirosław Smyła stawiał na innych?

- Chciałem grać więc trenowałem jeszcze mocniej i czekałem na swoją okazję. Dopiero w 13 kolejce wybiegłem w wyjściowym składzie, ale wtedy zaczęliśmy serię trzech spotkań bez zwycięstwa. Dlatego wygrana z GKS Tychy była dla mnie i dla drużyny taka ważna. Mnie sprawiła jeszcze dodatkową radość, bo pierwszy raz od kiedy jestem w Odrze zagraliśmy całą piątką, którą dojeżdżamy na treningi ze Śląska. W styczniu dołączyłem bowiem do Mateusz Bodziocha, Roberta Trznadla, Łukasza Winiarczyka i Marcina Wodeckiego, ale zawsze ktoś nie mieścił się w jedenastce. Teraz możemy już powiedzieć, że nasze auto stanowi niemal połowę zespołu.

- Czy powrót do ekstraklasy jest dla pana celem?

- Celem jest grać najlepiej jak potrafię w każdym meczu. Wiosną strzeliłem dla Odry dwa gole w wygranym 2:1 meczu z Olimpią Elbląg, główkując po rzutach rożnych, bo to jest moja najgroźniejsza piłkarska broń. Zdaję sobie jednak sprawę, że co mecz tak się nie da, ale chcieć przecież można. Oczywiście, o ekstraklasie też myślę i byłbym szczęśliwy, gdybym wrócił na boiska, które ledwo powąchałem. Jako beniaminek Odra wywalczyła awans do I ligi więc dlaczego miałaby nie próbować iść za ciosem. Celem postawionym zespołowi jest wprawdzie utrzymanie, ale nikt nam nie zabrania wygrywać, co widać w tabeli. Zajmujemy trzecie miejsce ze stratą dwóch punktów do lidera, więc mamy dobrą pozycję wyjściową do finiszu. Przed nami dwa wyjazdowe mecze najpierw z Olimpią Grudziądz, a następnie z Górnikiem Łęczna i wreszcie ostatnie w tym roku spotkanie w Opolu z Pogonią Siedlce. W każdym z nich będziemy grać o zwycięstwo, żeby na zimą przerwę udać się w dobrych humorach.