Śląski ZPN

Piotr Czaja ma co wspominać szczególnie z 1974 roku

14/12/2017 12:29

Piotr Czaja na spotkaniu w Tychach otrzymał z rąk prezesa Śląskiego Związku Piłki Nożnej Henryka Kuli i przewodniczego Klubu Wybitnego Piłkarza Śląska Stanisława Oślizły nie tylko nominację do ekskluzywnego grona zawodników, ale także został uhonorowany brązowym medalem za wybitne osiągnięcia w rozwoju piłki nożnej.


- Gdzie pana można spotkać na co dzień?

- Już 8 lat jestem w kraju i zakotwiczyłem w Międzybrodziu Bialskim – mówi 73-letni Piotr Czaja. - Mam tam małą „chałupkę”, w której mieszkamy razem z żoną. Korzystam z emerytury, bo już 8, czy nawet 9 lat temu, przeszedłem w „stan spoczynku” i mogę się cieszyć urokami życia emeryta. Czasem idę zobaczyć mecz klasy B, bo tamtejszy zespół gra właśnie na tym poziomie, ale na mecze ligowe nie jeżdżę. Wolę wspominać o tym jak myśmy to grali.

- Jaki mecz wspomina pan najchętniej?

- Najmilej wspominam czasy, w których w barwach Ruchu zdobyłem dwukrotnie z rzędu mistrzostwo Polski, bo w tym trzecim to mam mniejszy udział i do tego dodałem Puchar Polski. Szczególnie rok 1974, czyli nasz dublet był najbardziej pamiętny. Ale ten sezon zaczął się dla mnie źle, bo wracałem do gry po kontuzji, a trener Michał Viczan, który do nas przyszedł, powiedział, że mnie nie chce w zespole i będzie szukał nowego bramkarza. Co miałem zrobić? Zgodziłem się z „wyrokiem” i poprosiłem tylko, żeby pozwolił mi trenować z zespołem do czasu aż znajdę sobie nowy klub. Pozwolił, ale postawił warunek, że razem ze mną będą też trenować pozostali bramkarze Ruchu i jeszcze dodał, że będę mógł odejść, jak na swoje miejsce sprowadzę nowego bramkarza, na przykład mojego rówieśnika Marek Ochmanan z Szombierek Bytom. Rozmawiałem więc z nim o przejściu do Ruchu, a jednocześnie trenowałem. Ponieważ byłem ambitny to szybko po tej kontuzji się pozbierałem i gdy już byłem gotowy do gry to oświadczyłem, że mam propozycję z klubu na Zachodzie Europy więc chciałbym wyjechać, a drużyna która mnie chce pozyskać zapłaci za przejście Ochmana. Wtedy usłyszałem od trenera: Ale ja chcę takiego bramkarza jak ty jesteś. Odpowiedziałem mu: Trenerze, takiego to pan w Polsce nie znajdzie i odwróciłem się, żeby odejść, a wtedy usłyszałem: Masz rację i dlatego... zostaniesz. Zostałem, a po zdobyciu mistrzostwa Polski trener stwierdził, że byłem jednym z najmocniejszych ogniw jego drużyny. Miło wspominam też okres Frantiszka Havranka, który zrobił mnie swoim asystentem, ale ja dalej uważałem się przede wszystkim za bramkarza i podporę drużyny, choć już miałem 32 lata. I to był też bardzo przyjemny okres, bo w tym czasie, przed mistrzostwami świata w Argentynie nawet trener Jacek Gmoch zadzwonił i chciał żebym wrócił do kadry. Może bym się nawet zgodził, ale żona, która się w ogóle sportem nie interesuje, przypomniała mi wtedy mój wiek i powiedziała: Chłopie, ty już siwy jesteś, gdzie tam się będziesz z młodymi po Ameryce włóczył. Dlatego odmówiłem Gmochowi.

- Gdyby miał pan wybrać najlepszy mecz ze swojej kariery, na który by pan postawił?

- Najważniejszy mecz rozegrałem z Feyenoordem Rotterdam. W ćwierćfinale Pucharu UEFA zmierzyliśmy się z renomowanymi Holendrami wiosną 1974 roku i po remisie 1:1 na Cichej, gdzie Zygmunt Maszczyk w ostatnich sekundach doprowadził do remisu, w rewanżu Joachim Marx strzelił szybko gola i prowadziliśmy 1:0. Po przerwie gospodarze wyrównali, a przed dogrywką nas wykiwali. Choć nie ma takiego przepisu to oni zeszli na chwilę do szatni, a my czekaliśmy na boisku w deszczu. Oni wybiegli więc z szatni w nowych, suchych koszulkach, z tlenem, którego się nawdychali i jak ruszyli to nas trafili dwa razy i nasza przygoda się skończyła, a oni poszli dalej i sięgnęli po puchar. Mam co prawdę trochę pretensji do siebie o drugą puszczoną wtedy bramkę, bo piłka siadła w błocie i to mnie zaskoczyło, ale mimo to uważam, że tam właśnie rozegrałem swój najlepszy mecz w karierze.

- Jak oceni pan obecnych najlepszych polskich bramkarzy?

- Mogę to zrobić z punktu widzenia międzybrodzkiego, bo tak to nazwę. Nie widzę ich na treningu tylko oglądam w telewizji, choć ostatnio byłem na meczu z Meksykiem w Gdańsku, gdzie Polacy przegrali 0:1, ale w drużynie testowanej przez Adama Nawałkę było widać szkielet. Myślę więc, że mając jeszcze trochę czasu nasz selekcjoner dobierze takich piłkarzy, którzy przysporzą nam wiele radości na boiskach w Rosji. A wracając do bramkarzy, to nie nazwę ich „naszą dumą narodową” jak niektórzy o nich mówią. Uważam, że choć mamy dużo dobrych bramkarzy, to każdemu z nich coś bym zarzucił. Nie będę wytykał minusów, bo dobry trener, a takim jest nasz selekcjoner i jego pomocnicy, widzą doskonale jakie są mankamenty Wojciecha Szczęsnego z Juventusu, a jakie Łukasza Fabiańskiego ze Swansea City, że wymienię tylko tych dwóch. Można ich oczywiście nazwać pewnym punktem drużyny, ale do ideału jeszcze trochę brakuje. A z bramkarzami jest tak, że każdy błąd oznacza stratę gola. Napastnik może trzy razy fatalnie spudłować, ale za czwartym razem wepchnie piłkę do siatki i zostaje bohaterem. Natomiast bramkarz choćby obronił cztery stuprocentowe sytuacje, a popełnił jeden kiks, po którym padnie gol i drużyna przegra, to zostanie skrytykowany.

- Pan też był krytykowany?

- Oczywiście. Każdy bramkarz ma jakąś słabszą stronę i musi nad nią pracować. Ja się wywodzę ze środowiska piłkarzy ręcznych i gdy któryś z dziennikarzy dowiedział się o tym powiedział, że bronię w manierze szczypiornisty. Pracowałem więc nad tym, żeby udowodnić, że nie bronię w stylu piłkarza ręcznego i dużo czasu poświęcałem na treningach grze na przedpolu. I gdy już zaczęło się o mnie mówić, że dobrze gram na przedpolu, to któryś z dziennikarzy napisał, że na linii jestem słabszy. Dlatego bramkarz musi sam umieć analizować swoje błędy, żeby na treningu, po ustaleniach z trenerem, pracować nad ich wyeliminowaniem. W dodatku bramkarz jest ostatnim obrońcą i pierwszym napastnikiem. To jest indywidualność. Jedyna osoba na boisku, której wolno grać rękami i nogami. Od niego bardzo dużo zależy. Jeżeli obrona czuje, że ma mocnego bramkarza to automatycznie jest pewniejsza. A sam bramkarz musi chcieć mocno pracować nad sobą i analizować jakie błędy popełnia. Trener może pomóc, ale każdy bramkarz musi sam siebie umieć skrytykować i wytknąć sobie swoje błędy.

- Ma pan następców?

- Niestety nie mam. To znaczy córka, która mieszka w Katowicach i wnuczka, mieszkająca w Krakowie, nie grają w piłkę, choć gdy byłem trenerem nie wysyłałem na obserwację moich asystentów tylko córkę. Ona mi zawsze tak wszystko opisała, że wiedziałem o rywalu to co potrzebowałem. Ale teraz już nie interesuje się piłką, tylko kibicuje Hiszpanom, bo podobają się jej hiszpańscy zawodnicy.

- A jak się panu podoba się pomysł powołania Klubu Wybitnego Piłkarza Śląska?

- Dla mnie nominacja do Klubu Wybitnego Piłkarza Śląska i jeszcze brązowy medal za wybitne osiągnięcia dla rozwoju piłki nożnej to była wielka niespodzianka. Gdy dostałem zaproszenie na spotkanie powiedziałem, że będę, ale nie spodziewałem się takiej uroczystości. Cieszę się bardzo. Dawno nie widziałem się z Hubertem Kostką, Henrykiem Latochą, Janem Banasiem, Zygmuntem Anczokiem, Stanisławem Oślizłą czyli... rywalami, których obecne losy śledzę w internecie i z wielką przyjemnością spotkałem się z nimi, żeby powspominać. Z Antonim Piechniczkiem, Marianem Ostafińskim, Eugeniuszem Lerchem, Józkiem Bonem i Albinem Wirą widywałem się na Wigiliach na Ruchu. Jana Furtoka pamiętam, bo grał w HSV Hamburg i Eintrachcie Frankfurt, ale gdy się spotkaliśmy dawno temu grając w oldbojach to mi powiedział, że... mnie nie kojarzy. Przedstawiłem się więc i myślę, że teraz będzie już pamiętał, że przez pięć lat od 1965 do 1970 roku broniłem w ekstraklasie w GKS Katowice, a dopiero później na 9 lat zakotwiczyłem w Ruchu, w którym sięgnąłem po swoje piłkarskie sukcesy. Zupełnie zmienił się Jurek Wijas i dzisiaj bym go na pewno nie poznał, gdyby nie to, że wyczytano jego nazwisko i też odebrał nominację do Klubu Wybitnego Piłkarza Śląska. Pamiętam go jako blondyna, a teraz ma ciemne włosy. Piotra Piekarczyka też znam tylko z widzenia i pamiętam, że z Rybnika przyszedł do Katowic. Ale najważniejsze, że możemy razem porozmawiać o tym co nas jednoczy, czyli o śląskiej i polskiej piłce.