Śląski ZPN

Gol prezesa przypieczętował awans UKS Unia Strzybnica do okręgówki

12/07/2019 19:32

Prezes UKS Unia Strzybnica Łukasz Żyła w meczu ostatniej kolejki Klasy A Podokręgu Bytom z LKS Unia Świerklaniec miał wyjątkową satysfakcję. W 45 minucie spotkania, strzelając gola na 4:0 praktycznie przypieczętował awans. Gospodarze ostatecznie wygrali 6:0 i wrócili do klasy okręgowej, z którą strzybniczanie pożegnali się w 2011 roku, kiedy to... rozwiązano klub.


- Jako 9-letnie dziecko przyszedłem do klubu, który wtedy nazywał się KS Zamet Strzybnica - wspomina Łukasz Żyła. - Rozpocząłem w 1992 roku od treningów w trampkarzach młodszych i z dumą patrzyłem jak seniorzy, grający wtedy w klasie A, zdobywali w 1997 roku awans do okręgówki. Cały czas trenowałem i grałem w Strzybnicy, aż do momentu, w którym zerwałem więzadła w kolanie. Miałem więc wymuszoną przerwę. Zbiegła się ona w czasie z rozwiązaniem klubu, który po reaktywacji, od 2012 roku wystartował w klasie B. Ja natomiast po kilkuletnim rozbracie z piłką wróciłem do niej 5 lat temu na... mecz oldbojów z okazji 90-lecia klubu. Zostałem zaproszony do gry i po tym występie usłyszałem od trenera B-klasowej wtedy drużyny Artura Maligłówki: przyjdź na nasz trening. Tak zaczął się mój drugi piłkarski rozdział, z debiutem w meczu z LKS Orzeł Koty, wygranym na naszym boisku 4:0. Jako piłkarz trafiłem następnie do zarządu, na czele którego stał Mirosław Mól. A gdy on stwierdził, że po blisko siedmiu latach, nadszedł czas, w którym powinien przekazać ster, zgodziłem się kandydować na stanowiska prezesa i po wyborach, drugi rok, stoję na czele zarządu.

- Jaki cel pan sobie postawił po wyborze?

- Chciałem żeby klub się rozwijał i wrócił do klasy okręgowej. To był taki podstawowy cel sportowy, bo uważam, że ten poziom, z racji wieloletnich tradycji oraz piłkarskich umiejętności wychowanków jest na miarę naszych możliwości. Do tego dochodzi także szkolenie dzieci i młodzieży. Chcę, żeby kolejne roczniki strzybniczan dochodziły do pierwszej drużyny. Tak było wtedy, kiedy ja zaczynałem grę. Wtedy były jednak środki z Zakładów Mechanicznych Zamet, a teraz musimy sobie radzić sami. Udało się nam część obiektu wyremontować. Dobrze układa się nam współpraca z miastem, które nas wspiera i dzięki temu mogliśmy zrobić piłkochwyty czy siłownię plenerową. W sumie może więc być zadowoleni.

- Kto jest właścicielem obiektów i boisk, na których działacie, trenujecie i gracie?

- Obiekt, budynek i teren jest miejski, a my jesteśmy jego użytkownikami, którzy nie tylko wyciągają rękę i czekają, ale sami się angażują i sporo robią. Gdy mamy jakiś problem, albo jakiś pomysł idziemy z nim do burmistrza Tarnowskich Gór Arkadiusza Czecha i rozmawiamy czy da się to zrobić oraz jak to zrobić. Podam pierwszy z brzegu przykład. Gdy mieliśmy jubileusz 95-lecia klubu, a cztery dni później organizowaliśmy uroczystość Bożego Ciała, poszedłem do Urzędu Miasta z prośbą o wykoszenie terenu i na drugi dzień ekipa sprzątająca i czyszcząca wykonała swoją pracę. Myślę, że to się wiąże z tym, że jesteśmy wiarygodnym partnerem, któremu można przekazać środki publiczne, bo gwarantujemy, że dobrze je wykorzystamy. Mamy też grupę firm, które nas wspierają. Raz w roku zbieramy środki na kalendarz, oferując miejsce na logo, a w zamian, w formie podziękowania za wsparcie organizujemy bankiet, na którym poznajemy się i łatwiej wtedy się współpracuje. Ostatnio zrobiliśmy to przy okazji otwarcia siłowni plenerowej więc sponsorzy spotkali się też z burmistrzem i wszyscy byliśmy zadowoleni. 

- Jak przyjęliście awans do okręgówki?

- Cztery kolejki przed końcem rozgrywek wygraliśmy na wyjeździe 4:1 z Czarnymi Kozłowa Góra i gospodarze musieli przygotowane już szampany schować do lodówki. Pokonaliśmy lidera i przesunęliśmy im termin świętowania, bo w końcu i tak zostali mistrzami. My natomiast o drugie miejsce, także dające awans, walczyliśmy do ostatniej kolejki. Zdobyliśmy wicemistrzostwo, pokonując w ostatniej kolejce LKS Unia Świerklany 6:0 i od gola Damiana Różańskiego z 11 minuty do trafienia Dawida Paczyny w 90 minucie, byliśmy bardzo szczęśliwi. Myślę, że ta drużyna oparta na strzybniczanach i zawodnikach z najbliższej okolicy jest też przygotowana do gry na solidnym poziomie w klasie okręgowej. Do zespołu, który wywalczył awans, będziemy jednak potrzebować z trzech-czterech zawodników, którzy nas wzmocnią, bo nie chcielibyśmy żeby nasza przygoda w okręgówce trwała rok tylko żebyśmy się w niej zadomowili. Szczególny problem mieliśmy z bramkarzami, bo przetrzebiły nas kontuzje. Młodzieżowcowi na treningu wyskoczyła rzepka, a nasz pierwszy bramkarz w przeddzień meczu na finiszu sezonu zerwał więzadła w kolanie. Musieliśmy więc ściągnąć bramkarza z emerytury bramkarskiej, na którą przeszedł rok temu po zerwaniu ścięgna Achillesa. Priorytetem jest więc bramkarz oraz obrońca i środkowy pomocnik.

- Ile drużyn ma UKS Unia Strzybnica?

- W rozgrywkach seniorów oprócz pierwszej drużyny grają też rezerwy występujące w klasie B. Ogrywają się w niej młodzi chłopcy, zbierający doświadczenie. Oprócz tego mamy ponad 120 piłkarzy w sześciu grupach młodzieżowych, licząc od najstarszych z roczników 2006 i 2007, po najmłodszych z rocznika 2012 i młodszych. Jak z tego widać mamy lukę w szkoleniu. Gdy nie było klubu chłopcy porozchodzili się do innych drużyn więc musimy tę dziurę przeczekać. Liczymy, że dzisiejsi 13-latkowie, wyszkoleni u nas, będą gotowi do gry w pierwszym zespole za kilka lat. Zdajemy jednak sobie sprawę, że ten wiek przejścia ze szkoły podstawowej jest bardzo trudny dla młodych zawodników. Dlatego robimy co się da żeby ich zatrzymać w klubie.

- Pan też myśli o grze w okręgówce?

- W Klasie A starałem się grać regularnie, ale w wieku 36 lat coraz trudniej rywalizować z młodzieżą. Nie ta szybkość, nie te siły. Ale mam do dyspozycji drużynę rezerw więc nie zrezygnuję z gry. Tym bardziej, że chciałbym, żeby ten nasz drugi zespół stał się zapleczem pierwszej drużyny. Nie wszyscy się załapią do gry w okręgówce, więc niech ci, którzy mają takie predyspozycje, ale potrzebują czasu, nabierają doświadczenia i ogrywają się w klasie B, pokazując trenerowi pierwszej drużyny, że też może na nich liczyć. Jak ktoś się wybije przejdzie do kadry pierwszego zespołu, a gdy tam ktoś będzie miał kontuzję i po kontuzji będzie musiał odrabiać zaległości, albo zanotuje obniżkę formy, będzie mógł ją odzyskać w rezerwach.

- Czym się pan zajmuje poza grą i działalnością w klubie?

- Jestem jeszcze mężem i ojcem. Żona ma imię Dominika, a córeczki to 9-letnia Ania i zbliżająca się do 7 urodzin Maja. W drodze jest jeszcze trzecie dziecko więc obowiązków rodzinnych przybędzie, ale żona, choć czasem troszkę się denerwuje, zgodziła się na moje prezesowanie i wspiera mnie w klubowej działalności. Do tego dochodzi jeszcze praca, bo z zawodu jestem inżynierem budownictwa i zajmuję się projektowaniem zbiorników z tworzyw sztucznych. Dlatego kwestie budowlane na naszym obiekcie nie były mi obce. Robiłem na szybko szkice, a Sylwester Krok, czyli członek zarządu, dbał o wykonanie.

- Na kogo z zarządu może pan szczególnie liczyć?

- W zarządzie jest nas siedmioro. Za gospodarczą stronę klubu, zajmując się boiskiem i obiektem odpowiadają Sylwek Krok i Darek Mlak. Bardzo dużo w sprawach formalnych i papierkowych przejmuje na swoje barki sekretarz Karina Kot. Artur Maligłówka jako trener i członek zarządu odpowiada za stronę sportową i reprezentuje nas w Podokręgu Bytom, gdzie także działa. A Michał Ochałek, który jest akurat po rekonstrukcji więzadeł, jest naszym lekarzem i bramkarzem oraz wspiera klub organizacyjnie i finansowo także. Jest z nami również Łukasz Krawczyk. Możemy też liczyć na kilku ludzi, którzy pomagają kiedy tylko mogą, tak jak były prezes Mirosław Mól czy Marcin Koloch. On grał u nas od dziecka, a gdy klubu nie było występował w Olimpii Boruszowice. Wrócił jednak szybko i to on był tą osobą, która "wychodziła" reaktywację seniorów i zorganizował zespół, startujący wtedy od klasy B. Dla niego więc ten awans do klasy okręgowej to szczególny moment i nagroda za te wszystkie lata gry oraz pracy i wspierania klubu. Również były zawodnik Dawid Sówka udziela się w każdym meczu wcielając się w rolę spikera i dba o oprawę spotkań, a Dariusz Zamolski także jest do pomocy w każdej sytuacji. Wszystkich trudno wyliczyć, ale ta grupa zaangażowanych jest spora i dzięki tej współpracy udaje się nam rozwijać.