Działacze

Andrzej Starzyński

22/09/2017 10:57

Andrzej Starzyński, będący wiceprezesem zarówno Unii Racibórz jak i Podokręgu Racibórz zdaje sobie sprawę, że piłką nożną można się „zarazić” w wieku przedszkolnym.  


- Moja przygoda z piłką zaczęła się na podwórku gdzie z kolegami graliśmy „na okrągło” – mówi Andrzej Starzyński. – Wychowałem się w Raciborzu, bo tu gdy miałem 4 lata przeprowadziła się moja rodzina. Tu także, gdy byłem jeszcze przedszkolakiem, ojciec zabrał mnie na mecz Unii i zostałem jej wierny.

- Był pan jej zawodnikiem?

- Nie. Marzyłem, żeby zostać piłkarzem i grać jak moi idole z tamtych lat czyli najpierw Johan Cruyff, a następnie Zbigniew Boniek i to od czasów Widzewa, którego waleczność bardzo mi się podobała. Nie spełniłem jednak tego marzenia i nie grałem nigdy w klubie. Ale mój czas nadszedł gdy zostałem… oldbojem. Uczestniczyłem w rozgrywkach „starszych panów” gdzie spotkałem się między innymi ze Stasiem Kowalczykiem, który był działaczem Unii i za jego namową zaglądnąłem do klubu, a w dodatku szybko zostałem wciągnięty do zarządu.

- Kiedy to było?

- W 2005 roku. Krótko byłem członkiem zarządu, bo szybko zostałem wiceprezesem, a prezesem zostałem gdy nastąpił w Unii podział na klub męski i kobiecy. Od 2008 roku do 2013 stałem na czele klubu, w którym teraz znowu jestem wiceprezesem, a do tego dochodzi jeszcze działalność w Podokręgu Racibórz. W trakcie poprzedniej kadencji zostałem dokooptowany do zarządu, a od początku obecnej kadencji zostałem wybrany wiceprezesem.

- Co z tego działaczowskiego okresu najbardziej zapadło w pana pamięci?

- Co złego to szybko zapominam, a tych fajnych chwil było sporo. Z seniorami Unii przeżyłem awans i to jest chyba taki najlepszy moment. Tym bardziej, że to było na początku mojego działania. Losy mistrzostwa klasy okręgowej ważyły się wtedy do ostatniej minuty sezonu 2006/2007. W ostatnim meczu potrzebowaliśmy jednego punktu żeby przypieczętować awans do IV ligi i zremisowaliśmy 2:2, ale emocje w Czyżowicach sięgnęły zenitu. Gospodarze mieli bowiem w ostatnich sekundach znakomita okazję, której nie wykorzystali. Dlatego nasza radość była ogromna.

- Czy IV liga to obecnie górny pułap możliwości raciborskiej piłki?

- Jako młody kibic oglądałem jeszcze spotkania Unii na zapleczu ekstraklasy, a później przeżywałem III-ligowe występy. Dodam tylko, że wtedy w III lidze obowiązywał podział piłkarskiej Polski na cztery makroregiony i dopóki graliśmy w grupie zachodniej, skupiającej drużyny opolsko-dolnośląskie to byliśmy w czołówce. Ale gdy trafiliśmy do grupy południowej ze śląskimi zespołami to spadliśmy i od 1980 roku Unia gra już tylko w rozgrywkach regionalnych. Nigdy nie byliśmy bogatym klubem, a sąsiednie kluby, mające wsparcie kopalń, zaczęły rosnąć w siłę i zabierać nam najlepszych wychowanków. Tak jest również dzisiaj, bo nasi najzdolniejsi zawodnicy odchodzą, a Unia gra w IV lidze i to jest nasze obecne maksimum. Na to na stać, bo opieramy się na dotacji miejskiej i nie mamy przesłanek, że miasto nagle zwiększy swoje wsparcie, a sponsorów brakuje. Dlatego też sportowo nie jesteśmy w stanie wymusić zwiększenie dotacji, a gdyby takie awanse były to miasto pewnie mocniej by nas wsparło. Muszę jednak powiedzieć, że patrząc z perspektywy ostatnich kilkunastu lat to i tak miasto coraz mocniej wspiera piłkę nożną i z tego się cieszymy. Koszty utrzymania też jednak rosną i koło się zamyka.

- Czy w Raciborzu jest dobry grunt dla utalentowanych piłkarzy?

- Gdy zacząłem działać w Unii mieliśmy „pokoleniową dziurę”. Ostatnim zawodnikiem, który wypłynął z Raciborza na szersze wody był wtedy urodzony w latach siedemdziesiątych Grzegorz Jakosz, a później już ta sztuka się nie udawała. Dlatego za cel postawiłem sobie pracę z dziećmi i młodzieżą. Chciałem zmienić ten zły obraz i udało się, bo roczniki 90-te to Łukasz Zajdler i Łukasz Moneta, którzy trafili do młodzieżowych reprezentacji Polski i przez inne kluby poszli wyżej. Teraz w Unii praca z młodzieżą jest nadal kontynuowana i szkolenie pozwala nam zbudować piramidę szkoleniową. Mamy też młodych trenerów, którzy się angażują i poświęcają temu zawodowi. A ja cieszę się, że udało mi się moje plany zrealizować i nadal szukam młodych, ambitnych i zdolnych szkoleniowców, którzy potrafią pracować z dziećmi. Dzięki temu w młodzieżowych rozgrywkach, w których kiedyś przegrywaliśmy z drużynami z Rybnika, Wodzisławia czy Jastrzębia wysoko, teraz potrafimy już dotrzymać kroku tym rywalom i nawet z nimi wygrywamy, na przykład w młodzikach plasując się w pierwszej trójce II ligi śląskiej

- Jak znajduje pan czas na realizowanie swojej pasji?

- Z zawodu jestem nieskończonym inżynierem elektroniki i żartuję, że mam wykształcenie – prezydenckie. Miałem bowiem uprawnienia elektryka jak Lech Wałęsa i skończyłem studia, ale bez dwóch końcowych egzaminów i bez obrony pracy jak Aleksander Kwaśniewski. Mimo to w politykę się nie bawię, bo od dwudziestu czterech lat prowadzę rodzinną firmę, zajmującą się sprzedażą artykułów papierniczych i szkolnych. Moją wielką pasją sportową są jednak… narty, ale ponieważ nie mieszkam w górach to mogę sobie na szusowanie pozwolić tylko kilka dni w roku, a piłkę mam na co dzień i dlatego króluje w moim życiu.