Działacze

Tomasz Wołowczyk

21/09/2017 13:30

Tomasz Wołowczyk z LKS Żwirex Hadra związany jest od 2004 roku, a w 2009 został wybrany prezesem klubu z wioski leżącej nad Liswartą.


- Wychowałem się sąsiedniej miejscowości Kieszki, ale w Hadrze przez osiem lat chodziłem do szkoły podstawowej i tu zaczynałem też kopanie piłki - mówi Tomasz Wołowczyk. - Moim pierwszym klubem był jednak Rozwój w Olszynie, czyli pobliskiej miejscowości. Po służbie wojskowej założyłem rodzinę, przyszły na świat dzieci i odszedłem do sportu, ale... brakowało mi piłki więc gdy koledzy z dzieciństwa zaproponowali powrót na boisko szybko się zgodziłem. Mogę powiedzieć, że wróciłem do swoich. Teraz jestem ich prezesem i trenerem, bo ukończyłem kurs UEFA B.

- Jaka jest różnica wieku między najmłodszym i najstarszym zawodnikiem LKS Żwirex Hadra?

- Bardzo duża, bo najmłodszy Wojtek Trzop jest z rocznika 2001, a najstarszy Grzegorz Jaśkiewicz urodził się w 1966 roku i jest starszy ode mnie o 7 lat. Ale ja już nie gram, bo, choć są tacy, którzy łączą dwie role, to ja uważam, że trener nie powinien być zawodnikiem. Zostawiam więc miejsce na boisku dla młodszych. Wśród nich jest mój syn Patryk, a więc nazwisko Wołowczyk wpisywane jest do składu. Starsi piłkarze są w kadrze i gdy zajdzie taka potrzeba to wychodzą na kilka chwil na boisko, bo my się tą piłką bawimy, ale przede wszystkim gra młodzież i ona ma się rozwijać. A mnie wystarczy rola oldboja, czy występ w tradycyjnym meczu żonaci na kawalerów.

- Które z meczów zapadły najbardziej w pana pamięci?

- Jako zawodnik miałem taki mecz jeszcze z czasów występów w klasie A w Rozwoju Olszyna. Pamiętam jak w niedzielę, przy pięknej pogodzie, na początku lat 90-tych, kiedy to jeszcze na wiejskie boiska przychodziło bardzo dużo kibiców, gościliśmy lidera z Dobrodzienia. Wszyscy skazywali nas na porażkę, ale trener Paweł Gula na odprawie przed meczem nastawił nas grę defensywną i czekanie na kontrę. Przetrwaliśmy dość szczęśliwie pierwszą połowę, a po przerwie z każdą minutą zdenerwowanie nieskutecznych tego dnia faworytów rosło i wystarczyła jedna akcja w 87 minucie, kiedy to jako 18-latek, wykorzystałem swoją szybkość i po długiej piłce zagranej z naszej obrony minąłem ostatniego stopera gości i pokonując bramkarza w sytuacji sam na sam zdobyłem zwycięską bramkę. To była sensacja kolejki. A jako trenerowi najbardziej utkwił mi w pamięci pierwszy tegoroczny mecz. Pojechaliśmy na inaugurację rundy wiosennej jako lider do Rusinowic. Byliśmy pewni zwycięstwa, a tymczasem Dragon w pierwszej połowie okazał się niezwykle skuteczny. Prowadziliśmy wprawdzie grę, ale schodziliśmy na przerwę przegrywając 0:3, bo kontry gospodarzy były zabójcze. Widziałem, że nasza drużyna w szatni w przerwie jest podłamana, a ja pierwszy raz znalazłem się w takiej sytuacji. Nie wiedziałem co powiedzieć, ale przypomniał mi się mecz z finału Ligi Mistrzów z 2005 roku, kiedy to Liverpool przegrywał po pierwszej połowie 0:3 z Milanem, a mimo to zdobył puchar po karnych obronionych przez Jerzego Dudka. Przekonywałem więc moich podopiecznych, że z takiego wyniku też można się podnieść. Nastawiłem zawodników do walki, mówiąc, ze lider tak nie może przegrywać i wyszli z szatni bardzo zmobilizowani. Mieli za zadanie szybko strzelić gola i już w 50 minucie mój syn trafił jako pierwszy. Kolejne zdanie polegało na zdobyciu kontaktowej bramki i w 67 minucie obrońca Tomek Szpak ulokował piłkę w siatce rywali, a 10 minut później stoper Andrzej Kachel wyrównał. Stałe fragmenty gry pozwoliły nam wrócić do gry, ale nie zadowoliliśmy się remisem i w 88 minucie nasz król strzelców Sylwek Seliga strzałem z 20 metra w okienko zapewnił nam zwycięstwo 4:3!

- Kto jest przywódcą zespołu z Hadry?

- W zespole, który wywalczył awans nie było lidera. Mamy za to w drużynie dwóch młodych bramkostrzelnych napastników, bo 19-letni Sylwek Szeliga strzelił 34 gole, a rok starszy Patryk Wołowczyk 25 razy wpisał się na listę strzelców. Są też bardzo dobrzy pomocnicy i to zarówno na środku jak i na skrzydłach więc siła ofensywna zespołu jest bardzo duża. Każdy strzela i nie ma co mówić o liderze, tym bardziej, że ja wychodzę z założenia, że o sile zespołu decyduje kolektyw. Nie potrzebujemy - jak to się mówi - gwiazdora. Jako trener uważam, że drużyna musi być jednością. Wszystko musi działać jak w zegarku, a wtedy możemy myśleć o sukcesie.

- Jaki cel stawiacie sobie przed nowym sezonem?

- Jesteśmy beniaminkiem klasy A i po awansie w wielkim stylu, bo odnieśliśmy 22 zwycięstwa, raz zremisowaliśmy i raz przegraliśmy, chcemy powalczyć o wysokie miejsce w górnej połowie tabeli. Uważam, że poprzeczkę trzeba sobie wieszać wysoko i w miarę możliwości cały czas iść do przodu. Czeka nas przeskok o jedną klasę rozgrywkową i ten poziom jest wyższy więc nie chcę od razu za dużo deklarować. Ograjmy się i zobaczmy co będzie w przyszłości, kim będziemy grali, jakie będziemy mieli możliwości. Życie wszystko zweryfikuje.

- Ilu miejscowych zawodników gra w waszym klubie?

- Hadra to mała miejscowość, w której nie ma w tej chwili szkoły podstawowej, a dzieci dojeżdżają do szkół. W zespole nie mamy więc samych zawodników z Hadry, ale ja to nazywam, że mamy chłopców z naszej parafii. Nie sięgamy po najemników czy zawodników grających na kontraktach. My się tym bawimy i staramy się cieszyć, ale po dobrze wykonanej pracy na treningach. Do tej pory mieliśmy drużynę seniorów i juniorów, ale nie mamy dzieci. Te roczniki, z których trzeba byłoby formować nowe drużyny, są puste. Mówiąc wprost nasi młodzi zawodnicy się nie urodzili. Chciałbym, żeby taki zespół powstał i żebyśmy mogli szkolić narybek, ale na razie mamy tylko seniorów.

- Na czyje wsparcie w swojej działalności może pan najbardziej liczyć?

- Mamy kilka osób w zarządzie i wszyscy się angażują zgodnie z przydzielonymi obowiązkami. Skarbnik Grzegorz Jaśkiewicz zajmuje się finansami i kwestiami dokumentacji, wiceprezes do spraw organizacyjnych pani Wiola Kurek ma swoją "działkę", ja swoją, a jeżeli ktoś potrzebuje pomocy to działamy wspólnie. Jeżeli ktoś czegoś nie może to robi to ktoś inny, bo sprawa musi być załatwiona, żeby klub funkcjonował, a zespół grał. Prowadzenie klub w dzisiejszych czasach to tak jakby zarządzanie prywatnym przedsiębiorstwem. Potrzeba na to czasu i musi to robić kilka osób, żeby wszystko funkcjonowało.

- Rodzina też się angażuje w klubową działalność?

- Syn Patryk gra w naszej drużynie, a za piłką biega od 5 roku życia. Żona Dorota poznała mnie gdy grałem w piłkę więc akceptuje moją pasję. Córka Karolina też. Rodzice również. Wiedzą, że gdy jest sezon to soboty i niedziele spędzam z drużyną. Przyzwyczaili się do tego, bo ja zawsze lubiłem grać w piłkę i gdybym przestał, to pewnie dziwiliby się dlaczego i zastanawialiby się co jest nie tak. Zresztą nie muszą mnie daleko szukać, bo kupiliśmy z żoną działkę 100 metrów od boiska i tu wybudowaliśmy dom więc mogę powiedzieć, że klub jest nam naprawdę bliski.  

Zdjęcia z uroczystości 35 lecia klubu można oglądać TUTAJ.