Działacze

Tomasz Miroski

22/09/2017 11:19

Tomasz Miroski prezesem LKS Bestwina jest od 29 września. A więc świeżo upieczony sternik klubu od razu wziął na swoje barki ciężar... 70-letniej historii.


- Jak się zaczęła pana przygoda z LKS Bestwina?

- Wszystko zaczęło się chyba jeszcze w przedszkolu, a już na pewno w szkole podstawowej, bo byłem trampkarzem, a następnie juniorem naszego klubu – mówi 42-letni Tomasz Miroski. - Jako 15-latek trafiłem nawet do pierwszej drużyny, grającej w klasie terenowej i debiutowałem w 1990 roku, ale po zerwaniu więzadeł w obydwóch kolanach skończyła się moja boiskowa przygoda, a zaczęła się nauka i praca z daleka od bestwińskiego stadionu. Czasem tylko przychodziłem na jego trybuny jako kibic. W końcu na pięć lat trafiłem do Anglii, z której wróciłem w rodzinne strony półtora roku temu razem z synem, bo ściągnąłem go do siebie na Wyspy Brytyjskie i dwa lata pracowaliśmy razem w jednej firmie. Adrian też połknął piłkarskiego bakcyla i od podstawówki do wieku juniora rozwijał się w Szkole Mistrzostwa Sportowego BBTS Podbeskidzie. Więc gdy już znaleźliśmy się znowu w Bestwinie, bo mieszkamy niedaleko boiska, to postanowił wrócić do gry i pojawiliśmy się w klubie. On trafił do drużyny jako zawodnik, a ja po paru miesiącach zostałem kierownikiem. Najpierw przyglądałem się jak to wszystko funkcjonuje, a ponieważ miałem doświadczenie, bo pełniłem tę funkcję przez pewien czas w drużynie syna, gdy grał w BBTS Podbeskidzie, poszedłem na zebranie zarządu i zaproponowałem swoją pomoc. Kierownikiem byłem jednak tylko trzy miesiące, bo na zebraniu sprawozdawczo-wyborczym zostałem prezesem. Gdy zaproponowano mi tę funkcję zgodziłem się od razu, bo lubię wyzwania.

- Jaki ma pan pomysł na klub?

- Naszym celem jest awans do IV ligi. Na pewno jeszcze nie w tym sezonie, ale w następnym... Od 1988 roku gramy na tym samym szczeblu i potrzebujemy czegoś nowego. W piłce nożnej coś się musi dziać, a awans czy spadek to takie przełomowe wydarzenia, o których się później długo wspomina i które napędzają ludzi do działania. Zachęcają też dzieci i młodzież, a mamy juniorów grających w II lidze wojewódzkiej i trampkarzy występujących w III lidze wojewódzkiej. Ich celem jest utrzymanie na tym szczeblu, a zadanie mają trudne, bo w juniorach, z rywalami z rocznika 1999 gramy zawodnikami nawet z rocznika 2003. Nie muszę chyba dodawać co w tym wieku znaczy różnica czterech lat, ale stawiamy na młodzież, bo to jest nasza przyszłość. W kadrze pierwszej drużyny mamy w tej chwili dziewięciu wychowanków i czekamy na następnych. Nie znaczy to jednak, że nasze zespół, który zdobył wicemistrzostwo półmetka w rozgrywkach AP-Sport Beskidzka Liga Okręgowa jest oparty na piłkarzach z zewnątrz. Wręcz przeciwnie. Tworzymy drużynę gminy Bestwina, a „obcy” to też nasi sąsiedzi, bo Mariusz Duś i Krystian Makowski są z Jasienicy, a Artur Sawicki z Komorowic. Na boisko ma bliżej niż Mateusz Droździk i Bartek Droździk, którzy są z Kaniowa, czyli z naszej gminy. Zdaję sobie jednak sprawę, że jeżeli chcemy walczyć o awans to posiłki z zewnątrz będą niezbędne, ale jednocześnie nie zapominam o naszych wychowankach. Dlatego od przyszłego sezonu planujemy zgłoszenie do rozgrywek drużyny rezerwowej. Ona ma być tym szczeblem pośrednim dla zawodników, którzy kończą wiek juniora i potrzebują czasu i ogrania wśród seniorów, żeby dołączyć do pierwszego zespołu. Po co mamy ich wypożyczać, jak mogą rozwijać się u nas i być pod ręką oraz do dyspozycji trenera.

- Które ze spotkań LKS Bestwina najbardziej utkwiło panu w pamięci?

- Najwięcej nerwów kosztował mnie sierpniowy mecz w Czechowicach-Dziedzicach. Po pierwszej połowie prowadziliśmy z MRKS 2:1 i choć gospodarze w 64 minucie wyrównali, to od 84 minuty graliśmy w przewadze, bo Mateusz Żyła po drugiej żółtej kartce musiał opuścić boisko. I właśnie wtedy straciliśmy gola w ostatnich sekundach spotkania. Choć zagraliśmy naprawdę dobrze to ostatecznie przegraliśmy 2:3. Już nawet nie mówię, że powinniśmy ten mecz wygrać, ale gdybyśmy przynajmniej utrzymali remis to mielibyśmy na półmetku 6 punktów straty do lidera, a nie 9 jak mamy w tej chwili. Ale wiosną będziemy próbowali gonić lidera. Najbardziej zawiódł mnie natomiast wrześniowy mecz z LKS 99 Pruchna, bo przegrana 0:1 u siebie z zespołem z dolnej strefy nie powinna się nam przytrafić. Najlepszy był natomiast wygrany 2:1 wyjazdowy mecz z Czarnymi-Góralem Żywiec z trzeciej kolejki. On nam dał wiarę, że to będzie udany sezon i faktycznie 10 zwycięstw w rundzie jesiennej potwierdza, że udała się nam ta runda.   

- Jaki jest pana ulubiony klub?

- Jako młody chłopak bardzo dużo jeździłem na mecze GKS Katowice, wtedy jeszcze z Jasiem Furtokiem, Markiem Koniarkiem, Piotrem Piekarczykiem, Jerzym Wijasem, Wiktorem Morcinkiem, Markiem Biegunem, Januszem Jojką. Później przerzuciłem swoje uczucia na Górnika Zabrze, w którym grał świętej pamięci Rysiek Kraus, szwagier mojej kuzynki. Ale teraz nie mam innego ulubionego klubu oprócz LKS Bestwina. Tu się w pełni angażuję i tu swoje miejsce znalazł też syn, bo Adrian nie tylko gra w zespole trenera Sławomira Szymali, ale sam też trenuje, prowadząc zespół juniorów.

- Cała rodzina związana jest z LKS Bestwina?

- Nie cała, bo starszy syn, który też grał w LKS Bestwina i był nawet królem strzelców gdy grał w juniorach, z powodu kontuzji musiał zakończyć boiskową przygodę. Chciałem Dawida „zwerbować” do klubu na działacza, ale niebawem będzie brał ślub i opuści Bestwinę, wyprowadzając się za Andrychów, więc na jego pomoc w klubie nie mam co liczyć. Natomiast jeżeli chodzi o żonę, to czuję jej wsparcie, bo Izabela jest na każdym mecz pierwszej drużyny i u siebie i na wyjazdach. Nie angażuje się co prawda w tygodniu w działalność klubową, ale jest z nami całym sercem. Wspierają mnie także bardzo mocno Leszek Łuszczak i Katarzyna Kościuch, czyli wiceprezes i skarbnik, którzy w mojej klubowej działalności są jak moja prawa i lewa ręka. Dzięki nim mogę swoją pracę zawodową, a jestem budowlańcem, bo pracuję w firmie „Dom dla każdego”, spokojnie pogodzić z działaczowskimi obowiązkami. W pracy buduję domy, a po pracy buduję... klub.

- Wójt Artur Beniowski też was wspiera?

- Patrzy na stadion z okna swojego gabinetu więc widzi... naszą dobrą robotę. Sam to zresztą podkreślił podczas wystąpienia na uroczystości jubileuszu 70-lecia. Byłem u niego osobiście może z trzy razy, ale zawsze gdy o coś poprosiłem wychodziłem zadowolony, bo czułem, że nasza władza samorządowa chce nam pomóc i pomaga. Obiecany sprzęt do koszenia trawy, bo ten nasz klubowy ma już 15 lat i jest mocno wysłużony, a koszty naprawy były spore, na pewno będzie kolejnym dowodem wsparcia. Pół żartem, pół serio wójt zaznaczył, że chce mieć z okna ładny widok więc znajdzie fundusze na kosiarkę.

- Czego życzy pan sobie na 2018 rok?

- Sobie, żebym wytrwał i przetrwał z klubem. Gdy byłem z zaproszeniami na jubileusz 70-lecia klubu to i prezes Pasjonata Andrzej Sadlok, i prezes MRKS Czechowice-Dziedzice Krzysztof Adamiec trochę mnie „straszyli”, mówiąc, że to jest ciężka praca. Pytali też, czy żona wie, że się na to zgodziłem, ale ja wierzę, że podołam i życząc sobie wytrwałości jednocześnie życzę klubowi sukcesów: seniorom awansu do IV ligi, juniorom utrzymania w II lidze, a trampkarzom w III lidze. Mam nadzieję, że seniorzy awansują, a wychowanie kolejnych młodych zawodników zapewni klubowi udane lata do następnego jubileuszu 75-lecia.