Działacze

Maciej Mizia

22/09/2017 11:17

Maciej Mizia w barwach Zagłębia Sosnowiec i Ruchu Chorzów rozegrał ponad 200 spotkań w ekstraklasie, co dało mu przepustkę do Klubu Wybitnego Piłkarza Śląska. Urodzony 20 listopada 1965 roku bielszczanin, który jeszcze jako 40-latek grał na zapleczu najwyższej klasy rozgrywkowej, w dalszym ciągu aktywnie uczestniczy w sportowym życiu. Jest bowiem prezesem Górnika Sosnowiec, gdzie w 2010 roku zawiesił piłkarskie buty na kołku.


- Najważniejszym momentem w moim sportowym życiu było przejście do profesjonalnej piłki, czyli ucieczka przed wojskiem – wspomina Maciej Mizia. - Dosłownie ucieczka. Dzisiejsza młodzież już nie wie co to jest obowiązkowa zasadnicza służba wojskowa, ale kiedy ja dorastałem to na młodego utalentowanego piłkarza ostrzyli sobie apetyt działacze Śląska Wrocław i Legii Warszawa, wręczając bilet do jednostki wojskowej, z której następnie zawodnik przechodził do drużyny wojskowego klubu. Mnie też chcieli w ten sposób „wyrwać” z domu, ale migałem się i tak zdenerwowałem tym wojskowych dowódców, że postanowili mnie ukarać.

- Na czym miała polegać kara?

- Chcieli mnie wysłać do Grudziądza, do zwykłej jednostki i przerwać moją karierę. Na szczęście, kiedy jechałem do Cieszyna, żeby się zameldować w Wojskowej Komendzie Uzupełnień, na „zwykłe” spotkanie, kierownik BKS Stal Bielsko-Biała, bo tam wtedy grałem w III lidze, zobaczył uzbrojonych w karabiny żołnierzy. Zorientował się, że czekają na mnie, żeby mnie zabrać do jednostki więc krzyknął tylko, że mam uciekać. Wyskoczyłem z samochodu i chciałem wrócić do domu, ale gdy dotarłem do Bielska-Białej to pod drzwiami też czekała na mnie żandarmeria wojskowa. Zrobiłem więc kolejny unik i przenocowałem w klubie, ukrywając się jak partyzant do czasu, aż okres poboru minął.

- Udało się panu uciec przed wojskiem?

- Wtedy udało się jakoś przetrwać, ale wiedziałem już, że następnym razem może mi się nie udać, bo BKS Stal nie miał możliwości załatwienia tej sprawy. I wtedy właśnie pojawiła się oferta z Zagłębia Sosnowiec, które miało dużo większe znajomości. Wystarczył jeden sparing, żebym w trakcie sezonu 1988/1989 trafił do drużyny Józefa Gałeczki i Leszka Baczyńskiego, a oni postarali się już o to, żebym nie musiał myśleć o wojsku. Ktoś pojechał do WKU w Cieszynie i wrócił z pieczątką, że wojsko mnie już nie ściga, więc skoncentrowałem się na grze w drużynie, z którą wywalczyliśmy awans do ekstraklasy.

- Szybko się pan zaaklimatyzował w Zagłębiu?

- Bardzo pomógł mi Leszek Baczyński, dzięki któremu nie miałem problemów z aklimatyzacją w zespole, w którym zresztą była bardzo fajna ekipa. Kowalski, Gałuszka, Kordysz, Sączek, Bęben i inni, do których dołączyłem już przecież nie jako młokos, bo miałem 23 lata, potraktowali mnie jak swojego. A trzeba dodać, że pech mnie nie opuszczał, bo zaraz na początku pobytu w Zagłębiu doznałem kontuzji i musiałem wsadzić nogę do gipsu. Ledwo ją jednak wyjąłem to wskoczyłem do ataku za pauzującego za kartki Waliczka i po wyjazdowej przymiarce w Olsztynie zadebiutowałem w Sosnowcu strzelając gola Górnikowi Knurów w meczu wygranym 2:0. A potem co spotkanie, choć grałem już na boku pomocy dalej zdobywałem bramki i to była moja przepustka do ekstraklasy.

- Czy tamte wspomnienia ułatwiają panu działalność w Górniku Sosnowiec?

- Prezesem w Górniku jestem już 8 lat. To jest trzysekcyjny klub, w którym obok piłki nożnej jest jeszcze pływanie i boks. Piłkarze są u nas amatorami. Seniorów, którzy zajmują 7 miejsce w klasie A, trenuje mój syn Bartek. On także odbudowuje szkółkę piłkarską, którą zakładaliśmy z Ryśkiem Czerwcem i Zdziśkiem Kowalskim. Mamy teraz ponad 100 dzieci, z którymi czterech trenerów pracuje w sześciu grupach, bo mamy grupy młodzików, orlików, skrzatów. I to jest nasz priorytet. Chcemy przyciągnąć jak najwięcej dzieci. Zachęcamy je i jakością treningów i najniższymi składkami w regionie. Rodzice płacą 60 złotych miesięcznie i za to jeszcze kupujemy sprzęt. Zaczynaliśmy do 30 dzieci, a teraz widzimy, że dobrą robotą można przekonać rodziców i maluchy. Mamy już swoją markę i cieszymy się widząc jak dzieci robią postępy.

- Dobrze się pan czuje w roli prezesa?

- Ja nie narzekam, ale żona tak... W czerwcu będą wybory i nie wiem czy dostanę od niej zgodę na kolejne kandydowanie. Jestem na rencie, w wysokości 900 złotych. Gdybym grał w obecnych czasach i prezentował poziom z tamtych lat to bym się ustawił, ale my często graliśmy po pół roku bez wypłaty, bo wiele klubów było niewypłacalnych. Jeden nie wypłacił 50 tysięcy złotych, inny nie dał samochodu, który był wpisany do kontraktu. Mimo to udało się coś zaoszczędzić. Cieszę się, z tego co robię, ale to jest praca społeczna, która daje tylko satysfakcję, a zabiera bardzo dużo czasu. Trzyma mnie jednak jeszcze w klubie chęć zrobienia czegoś ze stadionem. Na razie nasz obiekt odstrasza i choć słyszałem zapewnienia, że już w tym roku będą środki na jego remont nadal nic się nie robi. Dlatego chciałbym jeszcze spróbować podziałać dwa lata i doprowadzić to moje wyzwanie do końca.