Piłkarze Wyklęci

Piłkarze wyklęci - Gerard Wodarz

4/04/2020 15:32

Dzisiaj w cyklu "Piłkarze wyklęci" wspominamy piłkarza, trenera, żołnierza Wojska Polskiego i Wehrmachtu, czyli Gerarda Wodarza, któremu życie uratowała legitymacja olimpijska wszyta w wojskowe spodnie.


Gerard Wodarz rozpoczynał grę w piłkę, podobnie jak wielu hajduckich chłopców na pokrytym żużlowo-piaskową nawierzchnią i dodatkowo warstwą popiołu boisku na hałdzie Kalina i jak wielu marzył o grze w Ruchu. Do juniorów trafił już w wieku 12 lat. Dwa lata później, urodzony 10 sierpnia 1913 roku młodzieniec stał się graczem seniorskiego zespołu rezerw i bardzo szybko (jeszcze przed ukończeniem 15 roku życia) trafił do pierwszego składu.

Pierwszy występ zanotował w towarzyskim meczu rozegranym w 1927 roku przeciw drużynie BBTS w Bielsku. Pojawienie się na boisku bardzo szczupłego, niepozornego chłopaczka wywołało wśród bielskich kibiców kpiny, które szybko jednak zmieniły się w wyrazy uznania, gdy strzelił bramkę z odległości 30 metrów. Pierwszy raz do kadry ligowego zespołu Ruchu został włączony 16 czerwca 1929 roku. Po latach przyznał, że przez cały mecz z lwowską Pogonią modlił się, aby bramkarz Ruchu – Paweł Pinkawa nie odniósł kontuzji, gdyż Wodarza włączono do kadry, wobec nieobecności Hermana Krömera, jako rezerwowego bramkarza, a widząc tempo gry i potężne strzały lecące na bramkę młodzieniec wolał nie stawać między słupkami.

Pierwszy mecz ligowy rozegrał 7 lipca 1929 roku (mając 15 lat i 331 dni) przeciwko Warszawiance. W 1929 roku był to jego jedyny mecz w pierwszym składzie, ale już rok później Wodarz był podstawowym graczem „Niebieskich”. Zagrał wówczas we wszystkich 22. meczach ligowych Ruchu (podobnie było też w latach 1931 i 1932). 25 maja 1930 roku po raz pierwszy strzelił bramkę w meczu ligowym (z warszawską Polonią) i w wieku 16 lat, 9 miesięcy i 15 dni stał się tym samym najmłodszym strzelcem gola w polskiej lidze. Jego podania były niezwykle precyzyjne. Opanował je do perfekcji, podzielił boisko na części i dokładnie wiedział, gdzie trafi uderzona przez niego piłka. Legendą obrosły jego treningi z Teodorem Peterkiem,  który trzymał cylinder w rękach, a Wodarz, dośrodkowując, trafiał do jego środka. Był też jednym z pierwszych, który do bramki trafiał bezpośrednio z rzutu rożnego. Jego znakiem rozpoznawczym były potężne i precyzyjne strzały z dystansu oraz wykonywane w pełnym biegu precyzyjne dośrodkowania. Do czasu wybuchu II Wojny Światowej w ligowych spotkaniach wystąpił 184 razy, strzelił 51 bramek, niestety, nie prowadzono wówczas statystyk asyst. Pięciokrotnie z Ruchem zdobył tytuł Mistrza Polski. Wraz z Teodorem Peterkiem i Ernestem Wilimowskim tworzył atak najlepszy chyba w dziejach polskiej piłki. Nazywani byli Trzema Królami.

Świetne występy z chorzowską drużyną otworzyły mu drogę do reprezentacji, w której zadebiutował w wieku zaledwie 19 lat. Pierwsze powołanie otrzymał na mecz z Rumunią, (2 października 1932 roku w Bukareszcie). W kolejnych spotkaniach reprezentacji radził sobie bardzo dobrze, strzelając wiele bramek i asystując przy kolejnych. W marcu 1936 roku otrzymał powołanie do czynnej służby w wojsku polskim, został przydzielony do 75. Pułku Piechoty stacjonującego w Chorzowie. Będąc na przepustce po ćwiczeniach wojskowych, starał się o awans do drużyny olimpijskiej (grając w Łodzi w meczu z węgierską drużyną Phöbus). Ostatecznie udało mu się to. Zabłysnął w ćwierćfinale rozgrywanym z Wielką Brytanią. W czasie zaledwie 9 minut strzelił hat-tricka. Wielu fachowców uznało Wodarza za najlepszego lewoskrzydłowego igrzysk. Zapewne dlatego Anglicy zaproponowali mu (jako pierwszemu Polakowi) transfer na Wyspy. Mimo oferowanej zawrotnej wówczas kwoty 10 tysięcy funtów Wodarz postanowił zostać w Ruchu. Nie wyobrażał sobie rozłąki z rodziną i zmiany barw klubowych. W koszulce reprezentacji Polski Wodarz rozegrał 31 meczów i zdobył 13 bramek. Z występu olimpijskiego był tak dumny, że wyruszając na front zaszył w spodniach legitymację olimpijską, co zresztą później uratowało mu życie.

Z zawodu był księgowym, pracował w hucie „Pokój" (jak wielu śląskich piłkarzy na grze w piłkę nie zarabiał). Uwielbiał grę w szachy. Był też uzdolniony artystycznie. Grał na akordeonie, skrzypcach i cytrze, lubił też malować (rozważał nawet studia w Akademii Sztuk Pięknych). Najczęściej tworzył pejzaże (które dzięki pamięci fotograficznej odwzorowywał w najdrobniejszych szczegółach) oraz portretował ludzi.

W momencie wybuchu wojny miał 26 lat. Już pod koniec sierpnia dostał powołanie. Z chorzowskim pułkiem walczył początkowo na Górnym Śląsku, później w okolicach Krakowa. Tam dostał się do niewoli, ale uciekł z transportu. Wrócił na Śląsk. Przez ponad rok nie było dla niego (jako dla Polaka) pracy. Dostawał tylko dziewięć marek zasiłku tygodniowo, co rodzinę Wodarzów zepchnęło na skraj ubóstwa. Zagrożono, że jeśli nie zgodzi się na grę w niemieckim Bismarckhütter Sport Vereinigung utraci i ów zasiłek. Dzięki dobrym występom w BSV udało mu się dostać posadę w hucie (jednak przy produkcji i za połowę wynagrodzenia, jakie przysługiwało Niemcom).

W 1941 roku dostał powołanie do Wehrmachtu. Służył w Pfalzburgu, Lotaryngii i Antwerpii. Tam mianowano go buchalterem oddziału, co pozwoliło mu raz w miesiącu wysyłać do domu paczki żywnościowe. W 1944 roku dostał przepustkę i wrócił w rodzinne strony (zagrał nawet mecz), później trafił na front. Jego jednostka została rozbita. Wodarz cudem uniknął śmierci, gdy wraz z Serbem i Niemcem trafili w ręce francuskich partyzantów. Ocaliła go wówczas owa wszyta w spodnie legitymacja olimpijska. Francuzi oddali go w ręce Amerykanów, a ci przekazali go Anglikom. To w Anglii spędził ostatnie miesiące wojny. Pracował w obsłudze naziemnej RAF-u. Zdecydował się na powrót do kraju (w drodze został okradziony z wszelkich oszczędności). Na Śląsk dotarł na przełomie roku 1945 i 46. Kłopoty jednak się nie skończyły. Długo pozostawał bez pracy (dostał ją dopiero na przełomie kwietnia i maja). Wrócił też do gry w piłkę (oczywiście z „Niebieskimi”) – zagrał w sezonie 1945/46. Później jeszcze w kolejnym roku pomógł zespołowi zdobyć Mistrzostwo Śląska. W połowie 1949 roku zasiadł na ławce Ruchu jako trener. Pod jego wodzą Ruch rozegrał 12 spotkań. Działacze z klubu przy ul. Cichej nie widzieli jednak u siebie miejsca dla Wodarza. Ręce wyciągnął do niego drugoligowy wówczas Górnik Zabrze. W grudniu 1950 roku (z okazji Barbórki) z inicjatywy Wodarza rozegrane zostały pierwsze wielkie derby Śląska (wygrane przez Ruch 4:2). Górnika trenował 4 lata, doprowadził do pierwszego zwycięstwa z Ruchem (6 kwietnia 1953 roku). W 1954 roku także w Zabrzu zabrakło miejsce dla Wodarza. Od tej pory szkolił młodzież w wielu śląskich klubach. Interesowała się nim Służba Bezpieczeństwa, do końca pozostał jednak bezpartyjny, co niewątpliwie odbiło się na jego trenerskiej karierze.

Zmarł 11 listopada 1982 roku, co jest znaczące, gdyż zawsze uważał się za patriotę (na pierwszej stronie jego albumu z wycinkami prasowymi była flaga Polski oraz portrety Józefa Piłsudskiego i księcia Józefa Poniatowskiego). Wodarz był wzorem człowieka na boisku, jak i poza nim. Elegancki i spokojny w grze. Kiedy kogoś sfaulował, to zawsze kilka razy go przepraszał, upewniając się, czy na pewno nic złego się nie stało. Starał się grać jak najbardziej fair. Był bodaj jedynym piłkarzem w zespole bez złośliwego przydomka. Od 1934 roku także przykładnym mężem (a później i ojcem), który zawsze rodzinę stawiał na pierwszym miejscu. A olimpijskie ubranie miał do końca życia i w wielkie uroczystości chodził w nim po domu. Gerard Cieślik wspominał: „Grał wspaniale, a nigdy się tym nie chwalił. To on utwierdzał mnie w przekonaniu, że dom rodzinny i własny klub to najwyższe wartości”.

Jacek Kurek